Strona:Pogrzeb Shelleya.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

I z pieśniami twojemi, w lotach nierozłących
Nieść je będę jak falę, jak listek, jak chmurę!...

I wiatr zachodni w téj płomiennéj skarpie
Mostu, zkąd dusze płyną do Walhali
Huczy — rzuca się w ogień — pierś mu szarpie,
Rwie go za bary — i na ziemię wali.
Lecz znów powstaje ta ogniowa chusta,
A wiatr przenika przez czerwone rzeki
W popioły wieszcza. Całuje go w usta
Długo, jakby chciał zostać z nim na wieki.
A płomień, wiatru całunków zazdrosny,
Ku ustom biegnie — i zefir odpycha —
I chce obmotać złocistemi krośny
Niepokalane te wargi. Więc czyha —
Syczy — i skacze — i wszystkie swe żary
Wléwa w te usta, nieme śmiercią wieczną,
Co ostatniemi jeszcze szepcą gwary,
Wzywając kogoś skargą bezskuteczną.
Nikt jéj nie słyszał... Słyszał ją jedynie
Duch, co ku niemu leciał przez tumany,
W nieśmiertelności żyjący krainie
Alastor... Stanął i mówił spłakany:

„O, pójdź ty ze mną ku promiennéj Febie!
Kochanek słońca wieczornych niebiosów,
Adonaisa duch czeka na ciebie![1]


  1. Aluzya do elegii Shelley'a „Adonais“, opiewającéj śmierć młodego poety Keats'a, twórcy poematu „Endymion“. Elegia zaczyna się wezwaniem Uranii, czemu pozwoliła umrzéć swemu ulubieńcowi.