Strona:Pogrzeb Shelleya.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

Te, co boleją obcych dusz rozpaczą,
Składały hołdy wieszczowi zmarłemu.
W całej naturze jego duch żywotny
Zda się, że zadrgał świetlanemi wiry
I jego pieśni dźwięczy rój stokrotny
Zabrzmial na strunach niewidzialnéj liry
I wszystkie owe, które czcił, boginie —
Cisza — i Światło, Harmonia — i Piękno
I wszystkie nimfy w spłakanéj drużynie
Biegły ku niemu, i staną — i klękną.
Duch dnia i nocy, ziemia, gwiazdy, słońce,
Hory, motyli roje, ptasząt chóry,
Drzew rozpłakanych zielone tysiące —
Śpiéwały jeden wielki hymn natury.
Klęczała Marya — i płomienne mary
Wieszcza zraszała łzami swéj powieki:
Naokół smutne stały karbonary —
I blady Kirkor — i Byron — i Greki.

W płomienie stosu płomienném spojrzeniem
Spoglądał Byron... Oto w Dejaniry
Koszuli, która cała jest płomieniem,
Wydarty głębi mórz — śpi kapłan liry.
I patrzał Byron z bólem na te zwłoki,
Jakby w nich tracił duszy swéj połowę:
Bo on go kochał, jak kochają mroki
Jutrzni radosnéj światło porankowe.
Bo on go kochał tak, jak duch zniszczenia
Miłuje twórczą potęgę; jak burza
Miłuje ciszę; jak demon zwątpienia
Miłuje prawdę, co się z mgły wynurza.
Tyś szedł, Byronie, jak tytan bojowy