Strona:Pogrzeb Shelleya.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.

Duszę i ciało, naturę i dzieje
On w jeden posąg połączył sfinksowy:
I złe i dobre ludzkości koleje
Przetwarzał w cegły do przyszłéj budowy.
On zuał tę prawdę. O, burzy tytanie,
Spójrz na ten płomień, niby świt proroczy!
Zuiszczenie chwilą jest, a budowanie
Wieki trwa. Wieki — duch ku słońcu kroczy.

Różny był los wasz na ziemi, dwa bogi!
Gromy twéj lutni echa roznosiły
W dalekie ludy jak hasło pożogi:
I wnet ci skronie wawrzynem wieńczyły.
On — szedł nieznany. Zda się, że językiem
Mówił nadludzkim. Ach, jego słuchały
Szafiry nieba gwiazd i słońc bezlikiem,
Jakby w uich samych brzmiał ten hymn wspaniały
Ale niedługo zmilkną twe pioruny,
A ten się wzniesie z ognistych popiołów...
I oto zabrzmią jego lutni strnny
Przenikające treść wszystkich żywiołów.
I pozna ziemia, że on był jak słońce,
Co lśni na niebie zdawna, lecz tak zdala,
Że czekać mnsi długie lat tysiące,
Zanim je dojrzy, jako się rozpala.
Lecz, nim zabłyśnie ta jutrznia odlegla,
Duch łamią nędze i cisną ohydy:
I każda walka jest jakoby cegła
Do téj świątyni jutra — Atlantydy.
Przez ciemne Hady, przez krew i ruiny
Kroczy duch ludzki do świetlanych kresów...