Strona:Pogrzeb Shelleya.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

Słyszycie.. Powiał wiatr od Salaminy,
Ożył w mogile duch Temistoklesów!

W płomienie stosu płomienném swém okiem
Spoglądał Byron. Jego druh serdeczny,
Wieczystéj śmierci spowity obłokiem,
Jak Grek, z płomieni dążył w świat słoneczny.
I ciało jego stawało się niczém,
A duszę jego całowały bogi:
Dusza, ujęta drżeniem tajemniczém,
Polotnie mknęła w elizejskie drogi.
Stopy i dłonie, mózg, jagody, oczy,
Były w popiele. Płomień już okrążył
Całe to ciało. Teraz groźnie kroczy,
By zgryźć to, czego dotąd zgryźć nie zdążył.
Ruszył ku piersiom. Ten ogień wewnętrzny,
Co tlił się w wieszczu i usnął na chwilę,
Znowu rozgorzał, niby krąg miesięczny,
Co znikł, by w większej znów wystąpić sile.

Byron stał w ogniu i mówił:
„Bogowie,
Oto przyjmijcie do swych Elizei
Ducha, co bogom rówien był w połowie
I przeczuł tajnie wieszczb Temistoklei[1].
Tu, pod cyprysów rozpłakanych gajem,
Z płomieni mirry i iskier oliwy,
Bogowie, dawnym, miłym wam zwyczajem,
Dąży on ku wam w elizejskie niwy.

  1. Siostra Pitagorasa, wieszczka pytyjska, która bratu swemu odkryła tajemnice życia zagrobowego.