Strona:Posażna panna.djvu/009

Ta strona została uwierzytelniona.
—  8  —

— Tutaj — rzekł furman — ino nie widać, bo ciemno, co cud! pockojcie, jo wos poprowadzę.
Już trzej podróżnicy stanęli na mokrym gruncie. Spisowicz jednak pozostał w bryce, protestując, że nie wyjdzie bez kaloszy.
— Przecież tu nie będziesz kufra otwierać, bo ci wszystko zamoknie!
— Weźcie kufer do izby, otwórzcie — tu macie klucze, ten średni z dziurką, i niech mi góral przyniesie tu kalosze.
Więc bez sędziego, po omacku szukali podróżni wejścia do swej kwatery, aż na ich stukanie drzwi się otwarły, zabłysło z wnętrza światło, i Kobziarz, domyślający się zapowiedzianych sobie lokatorów, wprowadził ich do wnętrza. Wszyscy turyści po kolei uderzyli czołami o niskie odrzwia, podnieśli upadłe skutkiem tej czołobitności kapelusze i stanęli nareszcie w swem mieszkaniu: ściany z gładkich desek, proste łóżka, dwa stoły, parę krzeseł, oto sielankowe mieszkanie.
Góral zniósł kufry a Plichta począł szukać kaloszy: wyrzucił sporo pakunków, ale nie mogąc trafić na szukany przedmiot, zawołał wreszcie:
— Niech go góral zniesie i basta!
Góral nie zdziwił się wcale tą propozycyą, wybiegł szybko z izby, i nim turyści powzięli postanowienia co do rozlokowania się w swej siedzibie, usłyszeli w sieni ciężkie stąpania i okrzyk: o rany Boskie! Drzwi się otwarły, a w nich pojawił się sukienny kolos, kryjący osobę Spisowicza, trzymającego się za czoło. Za nim góral, podnosząc kapelusz, mówił markotno:
— Dyć im mówiłem, żeby się schylili, bo drzwi niskie.
Spisowicz usiadł, oglądnął się, przyłożył zmoczony ręcznik do guza i przemówił:
— Okna nieopatrzone, tu może mię zawiać!
— Nie grymaś tylko, idź do drugiej izby, może tam ci będzie lepiej... zresztą masz przy boku lekarza — odparł, wskazując na siebie, Plichta.