więc na chybi trafi pobiegłem po pomoc... na szczęście ujrzałem światło w waszym domu — obyśmy tylko na czas przybyli!
W tej chwili weszła gromadka na dziedzińczyk nieszczęśliwego domku — Plichta skoczył ku nim:
— Już cicho! zawołał — jestem, jestem cały, tylko sza! sprawa skończona... ja wam wytłómaczę...
Dawszy »trinkgeld« odsieczy, wrócili obaj towarzysze z niewesołemi minami do domu.
Było już koło dziewiątej rano, a nasi podróżnicy spali jeszcze głęboko.
Kolski pierwszy stał się czułym na brzęczenie i łaskotanie setek much. Przewrócił się na drugi bok i półsenny widział się na katedrze otoczony tłumami słuchaczy, żądnych poznania tajników prawa targowego. Panowie! już w starożytności... przemówił i obudził się w tejże chwili.
Rozstawione kufry, rozrzucone ubrania przypomniały mu, że to nie wykładowa sala. Odganiając ręcznikiem naprzykrzające się muchy, przeciera oczy, przypomina sobie rzeczywistość: zakończył mozolną pracę naukową »o jarmarkach i wekslach jarmarcznych«; potrzebował spoczynku. Znalazł chętnych towarzyszy w dawnych szkolnych kolegach, ruszył w ulubione góry walczyć z przeciwnościami i trudnościami... przyjechali... poznał uczonego Armana, piękną Armanową, kuzynki, odprowadzał ich, spał — teraz czas wstawać.
Wstał więc Kolski z posłania, i ledwo skończył toaletę, dało się słyszeć pukanie do drzwi. Weszło nisko kłaniające się indywiduum w góralskim ubiorze, z pałaszem przy boku.
— Co to? czego chcecie?
— Proszę pana o taksę. Tu kartki meldunkowe i kwitki od pana kumisarza.
— A któż wy jesteście?
— Jo? he! he! Józef policyjon, he! he!