— Gimnastyka nie jest waryacyą, powinieneś i ty, jeżeli chcesz zahartować ciało na wycieczki, systematycznie wyrabiać muskuły...
— Tak mówisz? Myślisz, żeby mi się gimnastyka przydała w górach?
— Naturalnie!
— Siadaj do kolacyi, przyniosłem wyborne wędliny, rzekł udobruchany Kolski.
— Niezdrowe. Już obiad zimny jadłem, bo późno posłałem.
— Myślałem, że ci Józio lub Franio obiad przysłali. Pożegnałem ich przed kasynem, bom spotkał Sobołę, najstarszego przewodnika tatrzańskiego, mówiłem z nim o wycieczkach... zjadłem z nim obiad w gospodzie, pyszną kiełbasę w ogniu smażoną.
— Tfu!
— Nie spluwaj, boś nie próbował. Bawiłem się wybornie słuchając opowiadań górali, ale w końcu jakoś słabo mi się zrobiło.
— Widzisz, to z kiełbasy.
— Nie, jak cię kocham, nie! ja się znam. Proste potrawy najzdrowsze, tylko jeszcze miejska niedyspozycya się przypomina. Ach! będę zdrowym, czuję to, skoro w pogodę pójdę w góry. Mówiłem już z przewodnikami, spróbujemy pójść na ganek... nie namawiam cię na tę wycieczkę, bo trudna, ale za to pojedziesz sobie spokojnie z nami do Kościelisk — Armanowie przygotowują zbiorową wycieczkę...
— Nigdzie nie pojadę, tylko do domu — odparł sędzia. Klimat ostry, brak wszelkich wygód, tu zdrowie można stracić. Jak się tylko wypogodzi, odjeżdżam.
— Ależ nic jeszcze nie widziałeś!
— I widzieć nie chcę, bo zdrowia narażać nie myślę!
— Jesteś przecież zdrowy!
— Już ty nie wmawiaj we mnie zdrowia, ja wiem co mi brakuje.
Strona:Posażna panna.djvu/019
Ta strona została uwierzytelniona.
— 19 —