Strona:Posażna panna.djvu/020

Ta strona została uwierzytelniona.
—  19  —

— Jesteś baba.
— A ty masz bzika na punkcie gór, odparł zirytowany sędzia; dalszej sprzeczce położyło koniec wejście Armana, rewizytującego Kolskiego. Zjawili się i Plichta z Cichockim, zgotowano olbrzymią wazę ponczu i przepędzono wieczór na miłej gawędce. Rozweselił się i Spisowicz w wesołem towarzystwie, tylko dym cygar niepokoił go, czy w nocy nie spowoduje dusznej atmosfery...


III.

Nareszcie zabłysło słońce nad Zakopanem! Jasne promienie rozweselają krajobraz, rozszerzają widnokrąg, bo w głębi wyłaniają się, ozłocone słońcem, zakryte pierwej mgłą szczyty wyniosłych Tatr.
Po drogach wiejskich, w których zaschłe błoto wyrównało po części wyboje, spacerują setki gości, górale biegają i krzątają się, bo z pogodą nadchodzi właściwe dla nich żniwo: towarzyszenie gościom na wycieczkach w góry.
Kolski z zabłyśnięciem słońca odwrócił serdak kożuchem na spód i konferował z przewodnikami w sprawie wycieczk, na Ganek, a mimochodem przygotowywał wiktuały na jazdę do Kościelisk. Spisowicz pakował się do powrotu, Cichocki drwił z niego, Plichta siedział w kasynie przy bilardzie lub taroku.
W dzień następny, oznaczony na wycieczkę do Kościeliski będący zarazem dniem przez Spisowicza do odjazdu zadecydowanym, wstał Kolski już o piątej rano, chociaż odjazd na dziesiątą oznaczono, i nacieszywszy się pięknością wschodu słońca, wrócił obudzić towarzyszy.
— Józiu! Franiu! wstawajcie!
— Jeszcze czas — rzekł z łózka Plichta — poczekaj, niech sobie wypalę papierosa. Masz wiktuały? Jest co do picia?
— Jeszcze wczoraj zakupiłem.
— A dobre? pewnie nic nie warte. Pokażno!