I w wielkim negliżu przybiegł konsyliarz do zawiniątka, otwarł jednę butelkę za drugą, skosztował, splunął i rzekł:
— Tfu! nic nie warte. Lura! Trzeba kupić koniaku.
— Niema czasu. Nim się ubierzecie, mogą odjechać. A jeszcze konia nie zamówiłeś.
— Nie myślę tłuc się, jak nieopakowana butelka — odparł Plichta. — Jedź sobie z Franiem naprzód, ja kupię koniaku i dogonię was furką.
Cichocki, który od czasu jak na szkolnej majówce przez pół godziny jechał wierzchem, nigdy potem na koniu nie siedział, nie miał ochoty dosiadać konia i narażać się na drwinki, któremi sam lubił szafować. Oświadczył zatem, że pojedzie furką.
Spisowicz zapytał o swego furmana.
— Dałbyś pokój Kaziu odjazdowi — począł mu perswadować Kolski. Patrz! jak pięknie. Teraz właśnie pora tu zostać!
— Powiedziałem, że wracam, to wracam! Mam już po uszy tej willedżiatury[1]! Pogoda się ustaliła, więc nie zmoknę w powrocie.
I począł sędzia pakować gniewnie pościel do tłomoka.
— Ha! kiedy odjeżdżasz, to bywaj zdrów mój Kaziu! Spaceruj sobie po plantach w Krakowie, a my tu będziemy drapać się po górach. A gdybym zginął... — tu ścisnął Kolski z rozrzewnieniem dłoń przyjaciela — wspomnij czasem o mnie...
— Weź ze sobą termometr, barometr, hygrometr i od wypadku słoik pijawek na drogę, — dodał Cichocki, żegnając Spisowicza i poszedł z Plichtą po koniak i furę, a Kolski, wsiadłszy na konia, ruszył ku mieszkaniu Armanów.
Furman zajechał po Spisowicza.
— Zabierzcie kufry i ten tłomok! Ten paltot, szal i zarzutkę połóżcie na wierzchu.
Spisowicz rzucił po raz ostatni okiem na izbę, i zakrywszy usta ręką przed nagłym powiewem wiatru, przestąpił próg mieszkania.
Słońce oblało go ciepłemi promieniami, furman wsiadł na
- ↑ Właściwie: wiledżiatura — pobyt na wsi dla odpoczynku, urlop spędzany na wsi; letnisko.