Strona:Posażna panna.djvu/022

Ta strona została uwierzytelniona.
—  21  —

kozioł, sędzia powoli odjął rękę od ust i ruszył ku bryce. Nagle stanął. Patrząc w dal, spostrzegł, że mgła gdzieniegdzie rozciągała się po ziemi. Źle! pomyślał, pogoda jeszcze niepewna, nuż znowu deszcz lunie w drodze!... dość mam tych przemoczeń, wolę poczekać tutaj, aż się pogoda ustali, aniżeli jechać siedm mil pod grozą deszczu.
— Znoś kufry! — zawołał do furmana. — Masz tutaj za zawód... nie pojedziemy dzisiaj, może jutro, aż będzie pogoda.
— E... przecie pogoda śliczniutka! a jutro niedziela...
— Hm! to pojedziemy pojutrze!
I wszystkie kufry, tłomok, paltot, szal i zarzutka wróciły do izby, a sędzia, czując błogosławiony upał, siadł na ganku przed domem, grzejąc się na słoneczku.
Powoli zdjął pled, szal, w końcu zdjął nawet paltot z rękawów i tylko lekko się nim odział. Wyszedł parę kroków przed dom i po raz pierwszy przyglądnął się Zakopanemu, domom, willom, górom, lasom...
Wtem nadbiegł Plichta z flaszką. Za nim nadjechał Cichocki z bryczką.
— Ty tu Kaziu?
— Nie jadę jeszcze dzisiaj — odparł niechętnie Spisowicz — pogoda nieustalona...
— Śliczna pogoda, ciepło, wiatru niema, sucho; skoro wyszedłeś na dwór, możesz i dalej z nami się puścić. Jedź z nami do Kościelisk, mam pyszny koniak...
— Dalibóg — dodał Cichocki — nic ci się nie stanie, jeżeli z nami pojedziesz; Kościeliska jest to dolina, nie żadne góry, przeciągu niema (możesz wziąć ze sobą apteczkę od wypadku), a zobaczysz przecie coś oprócz kodeksów.
— Bodajem wodę pił całe życie — ciągnął dalej Plichta — jeżeli ci ta przejażdżka dobrze nie zrobi! Przecież, do stu butelek szampana, jestem lekarzem, więc mogę mieć o tem zdanie.
— Hm! żeby deszczu nie było i gdybyśmy przed wieczornym chłodem wrócili...
— Ale z pewnością wrócimy! musimy wrócić, bo prze-