tującą stół. Piękna pani Arman gospodarowała z pomocą siostry, panny Adeli i kuzynek. Obok na trawie siedziało trzech małych Armanków pod opieką guwernera p. Koziełka; najstarszy malec, około czternastoletni Lolo, zajęty był właśnie rysowaniem kredą na plecach guwernera; dalej zaś dmuchał Narwalski z zapałem w samowar, że aż poczerwieniał jak piwonia. Podczas przekąski wyjaśniał Kolski geologiczne i fizyograficzne stosunki Kościelisk, Spisowicz dysputował z Armanem o metodach badań naukowych, spoglądając często na nową znajomą, piękną gospodynię, Narwalski asystował pannie Misi, jednej z kuzynek, a Plichta z Cichockim bawili się z dziećmi, dopytując: kiedy panny wstają? kiedy spać idą? czy lubią śpiewać? czy lubią pana Narwalskiego, czy wolą kogo innego? a malcy, ciągnięci za język, zdradzali wszystkie tajemnice panienek...
— Panowie, zachęcała gospodyni, proszę się posilać, bo pójdziemy dalej.
P. Koziełek wziął trzecią już czy czwartą szklankę herbaty, podniósł w górę i rzekłszy z namaszczeniem, ku nauce młodego pokolenia: Socrates laetus et libens venenum hausit[1]! (Sokrates wypił wesoło i bez niechęci truciznę), wychylił szklankę.
Arman upodobał sobie tymczasem poważnego Spisowicza i zapraszając go do siebie, mówił:
— Spodziewam się, że pan sędzia zechce częściej wstąpić do mnie na pogadankę?
— Niestety! pojutrze odjeżdżam.
— Więc panu się tutaj nie podoba?
— Nic a nic. To jest... właściwie... podobają mi się góry... doliny... ale zdrowie mi nie pozwala.
Panna Adela spojrzała z podziwieniem na kolosalną iście postać Spisowicza i rzekła:
— E! pan sędzia wymawia się tylko zdrowiem, coś pana, albo może ktoś pana ztąd ciągnie?
— O! żaden ktoś, z pewnością.
— W góry, proszę państwa! zawołał Kolski, wznosząc
- ↑ Właściwie: Socrates venenum laetus et libens hausit.