Strona:Posażna panna.djvu/028

Ta strona została uwierzytelniona.
—  27  —

— Skoro paniom się nie spieszy, dodał głośno, cieszyć się będziemy dłużej ich towarzystwem, chociaż wieczorne powietrze nie musi tu być zdrowe!...
— Ma słuszność sędzia — poparł go Arman — wracajmy przed spadnięciem rosy.
Kolski stanął znowu na czele pochodu.
Pod skałą «Pisaną», na której wszyscy podróżnicy ryją swe imiona, zatrzymało się towarzystwo, aby nazwiska swe uwiecznić na kamieniu. Wśród setek imion i nazwisk, od Tissota i Siemiradzkiego aż do Kolskiego i towarzyszy, wyrył p. Koziełek swą nazwę i napis: beneficia memini, obliviscor iniurias! (pamiętam o dobrodziejstwach, zapominam o krzywdach).
Plichta nie mógł już znaleźć miejsca na porytej i popisanej skale, stanął więc na głazie i wysoko rył scyzorykiem swe inicyały. Nagle stracił równowagę, runął i jął okropnie narzekać.
— Wody! wody! — krzyknęły panie, biegnąc ku upadłemu. — Konsyliarzu! co panu!?
— Butelka koniaku się rozbiła — jęknął Plichta i wyrzucił z mokrej kieszeni szczerby butelki. — Szczęściem, że manierka blaszana, bo byłaby się także stłukła!
— Większe szczęście, że konsyliarz nie szklany, bo także nie wróciłby cały po tym upadku.
Bez dalszego przypadku przybyli do swojego obozowiska, gdzie konsyliarza trudna a niespodziana czekała przeprawa. Kiedy rozmawiano o niefortunnej jeździe konnej Kolskiego, Plichta dawał mu rozmaite na przyszłość nauki co do kierowania koniem, użycia ostróg i bata, dając niedwuznacznie do zrozumienia, że zna się na sporcie końskim doskonale i jeździ jak stary ułan.
Ponieważ pani Armanowa czuła się utrudzoną, przeto małżonek jej zaproponował Plichcie, ażeby ustąpił jej swego miejsca w bryce, a sam na jej wierzchowcu wracał.
— Z największą przyjemnością — odparł konsyliarz,