Strona:Posażna panna.djvu/047

Ta strona została uwierzytelniona.
—  46  —

rzyły istną kanonadę, którą echo wzmacniało i przedłużało; tuż słychać było szum bałwanów bezdennego jeziora.
Była to jedna z burz, jakie tylko w górach się trafiają.
Nietylko sędzia krył się z trwogą pod derkę, bo nawet pułkownik i major poczęli przypuszczać możliwość wywrócenia schroniska do jeziora.
— Trzebaby kazać się w beczkę zaszpuntować — rzekł konsyliarz — byłoby ciszej i możnaby w razie wywrócenia domu pływać po wodzie, jak w arce.
Kolski ściągnął pocichu derkę z sąsiedniego niezajętego jeszcze siennika i pomnożył nią swoje okrycie.
— Oho! — ozwał się Cichocki — zaczyna coś kapać! to się nazywa oryginalność, spać w kapeluszu! — i włożył rzeczywiście miękki kapelusz na głowę, a reszta poszła za jego przykładem.
— Majorze — rzekł konsyliarz do łysego brodacza — wdziej kapelusz. Człowiek z nieprzykrytą głową, to tak, jak niezakorkowana butelka. Brr! zimno!...
— Proszę tam być ciszej! my nie możemy usnąć! — odezwał się głos z za ściany.
— To zupełnie tak jak i my! — odpowiedział spokojnie Plichta, rozdając karty i okrywając się kocem jakby togą.
— To nie do wytrzymania — pomyślał sędzia. — Schronisko się chwieje, lada chwila będziemy w wodzie! Boże!... — i biedny sędzia siadł na sienniku, jak skazaniec, oczekujący stracenia — i biedna Adelcia także w tym nieszczęśliwym domu!!!
Jakby magnetycznie myślą o Adelci wywołał jej głos: z pod podłogi dały się słyszeć śmiechy, a wśród nich rozróżnił sędzia natychmiast srebrny jej głosik...
— Niepojmują biedne grozy położenia — pomyślał. — Panowie! — rzekł głośno — wyjdźmy ztąd, schronisko się chwieje.
— Dziękuję wyjść teraz z pod dachu! — odparł spo-