Strona:Posażna panna.djvu/049

Ta strona została uwierzytelniona.
—  48  —

cie w schronisku; górale poczęli biegać, palić w kuchni, drwa rąbać — wszyscy powstali co żywo na nogi — ranek zawitał.
Bon giorno! rzekł pułkownik.
— Co też pułkownika skusiło opuszczać spokojne kasyno? spytał Plichta, porządkując toaletę.
— Dyrektor, uważasz pan, przyjechał jako ajent hamburskiej fabryki higienicznych parasoli i pantofli, ale w drodze zawiązał z jakimś Węgrem spółkę eksportu papryki i kukurydzy i w tym interesie jadąc na Węgry, namówił mnie i majora, abyśmy z nim zobaczyli Szmeks. W ten sposób zawadziliśmy po drodze o Morskie Oko.
Ze wschodem słońca wybiegli wszyscy na werandę. Sędzia z przerażeniem zobaczył, że góry przez noc przykryły się śniegiem. Rozkołysane jezioro uspokajało zwolna swe fale, a prześliczny krajobraz i dobra przekąska przywróciły humory gościom.
— Jakżeż panie noc przepędziły? dowiadywał się otulony sędzia.
— Było nas czternaście na dziewięciu łóżkach, odpowiedziała panna Adela. Tylko panowie budziliście nas czasami, tupiąc nogami nad powałą, z czego się pokazuje, żeśmy się powinny raz wyemancypować z pod męskiej opieki i same podróżować.
— Kobieta jest dziś prawie zupełnie wyemancypowaną, objaśnił sędzia, bo oprócz tego, że nie może sprawować opieki i być świadkiem testamentowym —
— I nie może być mężem, wpadł Cichocki, a sędzia nie dokończył zdania. Cóż Władku? Idziesz na Ganek?
— Innym razem... nogi mam otarte!
Plichta zerwał się nagle z ławy. Porwał sędziego pod ramię i odprowadziwszy go na bok, szepnął mu w ucho:
— Kaziu! mam myśl, mam genialną myśl!
— Jaką? spytał zmaltretowany podróżnik, stawiając kołnierz od paletota.
— Mam, mam — czyn bohaterski!