Strona:Posażna panna.djvu/061

Ta strona została uwierzytelniona.
—  60  —

— A! to dom Kobziarza! Czy panowie z Kolskim mieszkacie?
— Tak jest.
— A! To mamy przyjemność znać się już ze sobą! Jestem Ramski, inżynier; Kolski przedstawił mię panom przy przyjeździe.
— Rzeczywiście! Ale wówczas było tak ciemno, jak dzisiaj, więc prawdopodobnie i za dnia nie poznalibyśmy pana. Serdeczne dzięki. Kolski spodziewał się kilka razy pana.
— Winien mu jestem dawno wizytę, niestety, tak mi brak czasu! Musiałem jeździć z damami; urządzałem zabawę ludową, parę zabaw tańcujących, koncert, teatr amatorski... doprawdy, że nie mam chwili spoczynku. Właśnie w niedzielę urządzam na budowę kościoła wielki koncert z zabawą tańcującą... spodziewam się, że panowie nie zapomną się stawić. Proszę panów bardzo. Boję się, aby damom nie brakło danserów. Dobranoc panom. A za dwa tygodnie przygotowuję loteryę fantową, a na trzecią niedzielę kiermasz; jeżeli zaś czasu starczy, wycieczkę ogólną na czwartą...
Tak papląc, zniknął ugrzeczniony inżynier.
Źle mu się przysłużył wesoły konsyliarz, bo w toku opowiadania inżyniera począł drażnić psa, ujadającego zza płotu, naśladując szczekanie. Pies począł mocniej szczekać i zbudził inne, które mu z sąsiedztwa głośnem szczekaniem odpowiedziały. Powoli rosło szczekanie, aż w końcu wszystkie psy zakopańskie od stóp Giewontu po Nosal wybiegły zdumione ze swych legowisk, ujadając i szczerząc zęby do oganiającego się parasolem inżyniera.
Tymczasem daleko w lesie drzemał na pniu skostniały a do nitki przemoczony Kolski. Nagle zbudził go głos psa. Nadstawił uszy turysta. Wyraźnie pies wyje... psy wyją... Wstał z trudnością z miejsca i nadsłuchiwał. Szczekanie i wycie psów zbliżało się, rosło, aż wreszcie tuż o kilkadziesiąt kroków począł się odzywać jakiś kundys. Były to psy rozbudzone przez