Strona:Posażna panna.djvu/063

Ta strona została uwierzytelniona.
—  62  —

— Kaziu! skoro za tydzień jedziesz, to musisz przedtem skończyć z panną Adelą?...
— Trudno.
— Dlaczego?
— Hm! rzecz ważna… nie można nagle...
W tej chwili stuknęło coś w sieni i ozwał się głos płaczliwy:
— Otwórzcie!… nie mam siły poruszyć klamką...
Zerwał się konsyliarz, poznawszy głos Kolskiego i otwarł drzwi czemprędzej.
— Jak ty wyglądasz! — zawołał, ujrzawszy sponiewieranego i drżącego podróżnika. — Bój się Boga!… czy spadłeś?… cały podrapany... siadajno!
Kolski padł na stołek i przemówił:
— Jeść… zapalcie… zimno mi!…
Sędzia zląkł się naprawdę widokiem przyjaciela, wyskoczył z łóżka, nie bacząc, że bosą nogą dotyka ziemi i zawołał na Plichtę:
— Rozbierz go, on chory! Zgotuję herbatę.
— Podaj koniak i warz herbatę.
Konsyliarz rozebrał Kolskiego, położył na łóżku, oblepił mu twarz i ręce plastrami angielskiemi, wlał w niego dwa kieliszki koniaku i okrył wszystkiemi paltotami i pledami sędziego. Sędzia podał herbatę, do której konsyliarz dolał sporą dozę araku. Oplastrowany podróżnik padł na poduszki pokrzepiony nieco i przemówił:
— Zbłądziłem w lesie… nie mogłem trafić… zziąbłem… odrapałem się…
— To też wyglądasz, jakbyś wprost ze szczytu Ganku stoczył się aż tutaj. I po licha tam wyszedłeś?
— Nie wyszedłem... nie znaleźliśmy drogi.
Konsyliarz tupnął gniewnie, zdmuchnął świecę i położył się spać.
W niedzielę koło godziny szóstej wieczorem poczęły gó-