Strona:Posażna panna.djvu/086

Ta strona została uwierzytelniona.
—  85  —

— Jeszcze nie wiem, jutro się dowiem. Słuchajcie, jeszcze jedna nowina.
W tej chwili wszedł uczony Kolski, a konsyliarz zatarł ręce z zadowoleniem, mówiąc:
— Teraz możemy zacząć partyjkę, jest nas czterech — siadajcie do stolika.
Kolski wycierał powoli zapotniałe szkła złotego cwikera, przeglądał je do światła, znowu przecierał chustką, a w ciągu tej operacyi prawił powoli:
— Dobry wieczór. Krzyże mię bolą, tak się wysiedziałem przy pracy, ale upaliłem dziś dziewięć arkuszy papieru!
— Biedny papier, wtrącił Cichocki.
— Przeszedłem pokrótce handel fenicki i kartagiński, a doszedłem już do egipskiego.
— Siadajże profesorze. Tadzio podaje nam właśnie najświeższe telegramy na własnym drucie o bieżących wypadkach towarzyskich.
— Nie przeszkadzam, owszem, słucham! My naukowo pracujący potrzebujemy czasem rozrywki —
— Słuchając plotek i bajek —
— E!... zaraz przymówki! Pozwólcie lepiej opowiadać Tadziowi.
— Zatem słuchajcie, zawołał Broński niecierpliwy. Na sobotni piknik odkrył Ramski jakąś pannę ze Lwowa nadzwyczajnie piękną i ze stu tysiącami posagu! Słyszycie? piękną i ze stu tysiącami!
— Pewnie brzydka, tylko tysiące dodają jej uroku?
— Nie, Ramski klnie się na wszystko, że pierwszorzędna piękność. Poznał ją w lecie w Zakopanem.
— Jak się nazywa? Musielibyśmy ją znać, jeżeli tak piękna, bo znaliśmy w Zakopanem wszystkie piękności? zapytał Plichta.
— Tego nie wiem! pytałem Ramskiego, ale nie dosłyszałem odpowiedzi, bo fiaker zaturkotał — tyle dosłyszałem, że jej na imię Aniela, czy Adela.