— A jakże z tymi tysiącami? Znacie ją dawniej, musicie wiedzieć?
— E! machnął ręką Plichta. Skądby... ale trącił go Cichocki i dokończył:
— Jeżeli nie sto tysięcy, to ma coś koło tego... a cicho do Plichty dodał: nie psuj jej opinii!
— Ho! ho! a to Plichta wyszukał sobie coś dobrego! zawołał Broński.
— Posądzasz go?
— Oczywiście, nie widzisz, jaki zaniepokojony!
— Będzie nowa bajka, odrzekł śmiejąc się Plichta — ale to mi nic nie szkodzi. Dość, że panna Adela będzie królową, i zrobi niemałą konkurencyą tutejszym pannom. Cóż ty Tadziu na to? będziesz się koło niej kręcił? co?
— A nie będziesz zazdrosny o to?
— Nie krępuj się moją osobą. Ale panny Kropińskie będą o nią zazdrosne. Mama cię lubi...
— Dajże pokój!...
— Mógłbyś się zlitować nad jedną z panien Kropińskich. Tyle lat to tańczy i tańczy — i napróżno!
— Zanadto dobrze zna ich finanse, przerwał Cichocki, żeby to głupstwo zrobił. Jest przecież syndykiem brata. Trzy córy!...
— Trzy? zaśmiał się Broński. Ha! ha!
— Co? może jeszcze więcej?!
— Nie mogę zdradzać tajemnic klientów.
— Ale mają podobno bezdzietnego wujaszka w sperandzie?
— Ba! a jak umrze bez testamentu, lub zapisze komu innemu, albo ad piam causam?
— Masz racyą, to na nic. Niech za życia coś zrobi, i to sądownie lub notaryalnie.
— Widzisz więc, że nie możesz z czystem sumieniem zalecić mi panny Furdównej. Zobaczymy inne na pikniku! Będziecie na pikniku? co?
Strona:Posażna panna.djvu/088
Ta strona została uwierzytelniona.
— 87 —