Strona:Posażna panna.djvu/090

Ta strona została uwierzytelniona.
—  89  —

czasu, jak bez szwanku swego szacownego zdrowia przetrwał rozmaite przemoczenia, przewietrzenia i przeziębienia na letniej wycieczce z kolegami do gór Tatrzańskich, uwierzył w swoje zdrowie, pozbył się ciągłych obaw i przywidzeń, zachowując tylko przezorną ostrożność; dlatego teraz, mimo wilgotnej zawieji, zdecydował się opuścić ciepłe mieszkanie i odwiedzić swego powiernika konsyliarza Plichtę. Przed drzwiami przyjaciela zawahał się chwilę, widząc, że przybywa w godzinie ordynacyjnej, ale ważność interesu przemogła nad wahaniem, więc pocisnął dzwonek.
Po długiem oczekiwaniu pojawił się sam gospodarz w szlafroku.
— A! to ty Kaziu! zawołał. Zdziwiłem się niesłychanie, słysząc odezwanie się dzwonka — w godzinie ordynacyjnej nigdy mi się to nie zdarza, i najlepiej wtedy właśnie sypiam.
— Przepraszam cię, że ci w drzemce przeszkodziłem.
— Nic nie szkodzi, spodziewałem się w tych czasach twej wizyty. Wczoraj, przedwczoraj powinieneś był przyjść do mnie, wyspowiadać się i zdecydować na plan kampanii.
— Więc już wiesz, ze ona przyjechała?
— Oczywiście. Siadaj, sędzio sprawiedliwy. Szkoda, że nie palisz, zrobiłbym ci pysznego fidybusa do zapalenia papierosa z dzieła Kolskiego o wekslach jarmarcznych. Siądźmy zatem i mówmy rozsądnie: twój ideał z wakacyj, wysokopienna brunetka, wielkooka, długorzęsa panna Adela jest niedaleko, jest w naszym grodzie!
— Tak, spotkałem ją wczoraj na wystawie obrazów, niespodzianie!!..
— I zapomniałeś języka w gębie?
— Rzeczywiście z początku… osłupiałem… zdziwiony niespodzianem spotkaniem…
— Uroczem zjawiskiem —
— Rzeczywiście, wyglądała uroczo!
— I uczułeś dawne serca bicie?
— Bardzo mi się podobała.