Strona:Posażna panna.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.
—  107  —

— Będą się pytać, na co mi urlopu?
— W interesach familijnych i basta!
— Ale to kłamstwo!
— Głupstwo! Co komu do tego gdzie i po co jedziesz? Zresztą konkury to także interes familijny.
— Prawda, po części... poproszę o urlop na lipiec.
— Co? na lipiec? może jeszcze przyszłego roku? To tymczasem może panna Adela pójść za kogo innego!
— Naglisz strasznie.
— Oczywiście, niema co czasu tracić, trzeba kuć żelazo póki gorące. Weź urlop za miesiąc.
— Będzie zimno jeszcze... zaziębię się w drodze.
— Oho! zaczynasz znowu dziwaczyć. Kiedy raz się zdecydowałeś, to kończ zaraz, a potem ślub w trzy miesiące od daty.
— Wezmę więc urlop za miesiąc, będzie początek wiosny...
— Jedź zatem i przyjmij błogosławieństwo moje na drogę!
W dwa miesiące dopiero wyruszył sędzia w drogę, nie dostał bowiem pierwej urlopu. Otulonego największą tajemnicą i szalem wsadził go wierny Plichta do doróżki i zawołał do doróżkarza: — Na kolej!
Każda podróż była dla sędziego wielkim wypadkiem w jego życiu. Wypadek ten powtarzał się tylko dwa razy w roku, raz, kiedy wyjeżdżał na letni urlop, drugi raz, kiedy z niego powracał. Do każdej takiej jazdy przygotowywał się długo, pakował do kufrów ubrania i drobiazgi, zamykał, namyślał się potem, czy czego nie zapomniał, otwierał kufry, na nowo zaglądał. i znowu je zamykał. Dręczony obawą, aby go pociąg nie odjechał, przybywał co najmniej o godzinę zawcześnie, czekał otwarcia okienka ze sprzedażą biletów, a gdy je otwarto, rzucał się ku niemu, rozpychając podróżnych z trwogi, aby się nie spóźnić. Zdobywszy bilet krzyczał na posługacza, żeby się spieszył, biegł na peron i zwykle nie zastawał jeszcze pociągu. Skoro jednak pociąg zajechał, rzucał się do pierwszego lepszego wagonu i spocony siadał w otoczeniu kufer-