— Parę osób.
— Gdybyś miał w banku interes, służę ci pomocą. Będziesz gdzie z wizytą?
— Może wpadnę do kogo znajomego.
— Do kogo? ja tu znam wszystkich, mogę ci z góry powiedzieć, kiedy kogo w domu zastaniesz.
— Hm! nie wiem... jeżeli czas znajdę... znasz pana Antoniego Armana?...
— Znam! Zastaniesz ich zawsze w domu, u kogóż jeszcze będziesz?
— Hm! nie wiem. A... a... czy znasz panią Armanową? zapytał wahająco sędzia.
— Znam, ładna kobieta. Ma także bardzo ładną siostrę. Znasz ich?
— Trochę... ze względów naukowych chciałbym widzieć Armana... będę więc zapewne widzieć i panie, tłomaczył się niby obojętnie sędzia, a czuł, że czerwienieje po same uszy. Ale pan Guzowski nie był wcale domyślny i nie podejrzywał go wcale, jedynie dla zabawienia sędziego rozpoczął z własnej inicyatywy opowiadanie o wspomnianym przez sędziego uczonym:
— Uczony człowiek, trochę dziwak. Bywa czasem u mojego stryja, stąd znam go nieco. Dawniej był wściekle zazdrosny o żonę i nigdzie nie bywał, aby jej nie pokazać światu. Ale powoli, powoli, postarzał się nieco, zagrzebał się w książki i przestał się obawiać o żonę. Zresztą i ona nie rwała się wcale, bo pozbawiona wcześnie rodziców, chowała się w klasztorze i prosto z klasztoru wydał ją opiekun jako szesnastoletnią pannę za mąż za Armana. Była więc przyzwyczajona do świata, złożonego z kilku pokoi.
— Mówiłeś, że ma siostrę?... wtrącił sędzia.
— Tak jest. Taksamo w klasztorze wychowana, dopiero przed dwoma czy trzema laty wziął ją Arman do siebie. Bardzo ładna, ale także rzadko kiedy można ją gdzie zobaczyć — dzieli samotność ze siostrą.
Sędzia pochłaniał słowa Guzowskiego, myśląc: Bardzo
Strona:Posażna panna.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.
— 113 —