się jej nie oświadczyłeś? Na co to zwlekać! Tak, albo siak, byle skończyć! A cóż tam porabia pan Koziełek?
— Osieł! krzyknął sędzia.
Zdziwił się Plichta temu wybuchowi spokojnego zwykle sędziego i zapytał:
— Skądże stałeś się dla niego tak surowym?
— Wyobraź sobie!... ten... ten łacinnik zaczął mi się zwierzać, że... że — kocha się w pannie Adeli!
— Ha! ha! i cóż ty na to?
— Oburzyłem się!
— I co?
— Powiedziałem mu krótko: bądź pan zdrów! czy coś podobnego i odszedłem oburzony.
— A to filolog ma gust dobry!
Sędzia mruczał pod nosem coś, jakby słowo: bałwan! a Plichta śmiał się serdecznie, dogadując przyjacielowi, aby się spieszył, żeby mu przypadkiem filolog nie zabrał panny z przed nosa. Sędzia oburzał się strasznie, wreszcie, aby przerwać te przymówki, zwrócił rozmowę na inny przedmiot. Wyobraź sobie, że nie miałem nawet czasu zobaczyć sądu, tabuli krajowej!... A pamiętasz Guzowskiego?
— Pamiętasz Guzowskiego? zapytał Plichtę. Kazał ci się kłaniać.
— A! ten hebes! Czemże on jest?
— Jest w jakimś banku. Szyk pierwszorzędny, uprzejmy jak dawniej. Zmiarkował widocznie moje zamiary, bo na odjezdnem wspomniał, że pisząc do mnie wspomni zawsze o Armanach.
— No! od niego nie dowiesz się wiele, bo wiadomo, że prochu nie wymyślił. Ale prawda! Dla zakochanego dosyć jest, gdy się dowie, że jego bóstwo było tam i tam, że było blade, lub rumiane, albo że kichnęło, lub miało zieloną parasolkę! Tyle, to nawet Guz potrafi napisać, chociaż nie ortograficznie! Za nim otrzymasz od niego wiadomości, podawaj się o urlop, abyś za miesiąc mógł pojechać i załatwić stanowczo kwestyę
Strona:Posażna panna.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.
— 125 —