Jak przewidział, tak się stało: Kruczyński i Miłowski towarzyszyli Armanom cały wieczór. Zemścił się na nich sędzia następnego dnia, przypomniał bowiem na przechadzce Adelci, jak po górach w Zakopanem chodzili, i nuż z nią drapać się na wyścigi w górę! Z początku darli się za nimi staruszkowie, ale podagryczny Kruczyński ustał po kilku krokach, a Miłowski zaraz po nim zakrztusił się okrutnie, i obaj dali za wygraną. Sędziemu zrobiło się ich żal, boć ostatecznie oni oddawali hołd jego ideałowi, a że mimowolnie mu przeszkadzali, cóż oni temu winni? Stanął więc wkrótce, mówiąc:
— Strasznie spadzisto! — zejdźmy na drogę, bo się pomęczymy!
— Na Rigi wygodniej się dziś dostanie, jak tutaj, mruczał kaszląc, Miłowski.
— Strasznie spadzisto i wysoko! dodał Kruczyński, nie sądziłem, że tu są tak trudne przejścia! Istne Alpy!
Przejścia trudne nie były, ale trzeba było mieć — zdrowe nogi....
Wszelka zmiana ma w sobie swój urok: pani Anna i Adelcia tyle nabawiły się ostatniemi czasy na rozmaitych licznych zebraniach, że te wycieczki i spacery z sędzią, jako nowa edycya rozrywki, zabawiły je wcale i zadowoliły. Sędzia stanął znowu na bliższej i serdeczniejszej stopie z Adelcią, gdy mu się skończył urlop i musiał odjeżdżać.
Pan Guzowski siedział w cukierni i spoglądał co pewien czas niespokojnie przez okno. Wypił czarną kawę, zjadł mnóstwo ciastek, wypalił dziesięć papierosów, przeczytał mnóstwo gazet, spojrzał znowu w okno i pomyślał:
— Przecież! przetrzymałem oblężenie. Szelma żyd zrobiłby mi skandal!
Zapłacił i wyszedł. Ale z sąsiedniej bramy wysunął się nagle zaczajony pan Hersch Kahane, ukłonił się czerwieniejącemu Guzowskiemu i patrząc nań znacząco wrócił do bramy.