Kilku podróżnych wysiadło i rozeszło się po wyspie, Sindbad również wysiadł, chodząc długi czas po wyspie, zmęczył się wreszcie i usiadłszy w ogromnie wysokiej trawie zamknął powieki i usnął. Gdy się obudził spostrzegł, że musiał długo spać. Podniósłszy się zobaczył ku swej rozpaczy, że okręt jest już daleko na pełnem morzu.
Nie posiadał się Sindbad ze zmartwienia, lecz cóż było robić. Udał się w głąb wyspy i natrafił wreszcie na jakąś olbrzymią budowlę w kształcie kuli, o zupełnie gładkiej powierzchni. Po jakimś czasie niezmiernie olbrzymi ptak zaczął opuszczać się na dół nad ową budowlą.
Wtedy Sindbad domyślił się, iż musiał to być olbrzymi ptak zwany Roku, a owa przypuszczalna budowla jajkiem ptaka Roku, którą on raz na rok znosi i czeka aż się ulęgnie. Wtedy przyszło Sindbadowi do głowy, iż ptak taki posiada zupełnie wytwarzającą siłę, by go przenieść gdzieś na inną wyspę, gdzie może już prędzej na ludzi natrafić. Przywiązał się tedy do nogi ptaka Roku, który po jakimś czasie pofrunąwszy, poniósł i Sindbada z sobą. Ogłuszony przez szybki bieg Sindbad nie wiedział z początku, co się z nim dzieje, w końcu Roku opuścił się i Sindbad znalazł się na jakiejś wyspie, a właściwie polanie, otocznej wysokiemi skałami i całej pokrytej mnóstwem olbrzymiej wielkości djamentów. Nabrał tedy djamentów owych do torby i czekał aż się jaki okręt na horyzoncie pojawi.
Po jakimś czasie dostrzegł rzeczywiście zdala okręt Zaczął dawać znaki turbanem.
W końcu dostrzeżono go i wysłano szalupę. Na tej szalupie dopłynął Sindbad do okrętu i był na nim przez uprzejmego kapitana przyjęty. Diamenty owe przemieniał potem w podróży na inne towary, które znów z olbrzymim zyskiem sprzedawał i znów powrócił do rodzinnego
Strona:Powieści z 1001 nocy dla dzieci.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.