miasta Bagdadu, dziesiątą część zarobku dał dla ubogich, a za resztę uświetniał sobie życie.
Lecz jak przedtem tak i teraz dawne wspomnienia z podróży, a szczególnie dawne zyski nie dawały Sindbadowi spokoju i zapragnął znów koniecznie wybrać się w podróż.
A więc pojechał znów do miasta portowego i wybrawszy sobie tam okręt, który już z kupcami odchodził, wpakował na niego swoje towary i wyruszyli.
W drodze znów dojeżdżali do portów w okolicznych wyspach i zbywali swoje towary. Pewnego razu silna burza rozszalała na morzu i rozbiła im okręt. Szczęściem, że było to niedaleko od jakiejś wyspy i prawie na szalupach dostali się na wyspę.
Tylko podjechali, gdy wyleciał rój jakiś dziwnych stworzeń odebrał szalupy. Podróżni poszli tedy w głąb wyspy. Po pewnym czasie dojrzeli przed sobą jakieś ogrodzenie z wielką bramą kutą w żelazie. Sindbad roztworzył tę bramę i wszyscy weszli do środka, gdzie o zgrozo na wielkiem podwórku ujrzeli w rogu kupę kości ludzkich. Przestraszyło ich to niezmiernie, tembardziej, gdy obok tego ujrzeli masę rożnów i spalone ognisko. Po jakimś czasie z domu wyszedł straszny potwór olbrzymiej wielkości o kształtach ludzkich, tylko ze zwierzęcym olbrzymim pyskiem: Potwór ten miał jedno wielkie krwawe ślepię pośrodku czoła.