Jakiś czas przesiedział Sindbad w Bagdadzie, lecz wkrótce zapragnął znów odbyć jakąś podróż. Mimo nalegań rodziny, która przedstawiała mu różne fatalne przygody poprzednich wycieczek, Sindbad postanowił wyruszyć znowu.
Przyjechawszy do portowego miasta, zabrał się z towarami na okręt odpływający znów do portu sąsiednich wysp
Długi czas jeździli tak i zbywali swe towary, aż znów burza ich spotkała, popsuła im żagle i okręt popłynął do jakieś nieznanej wyspy.
Tutaj otoczyli okręt czarni ludzie jacyś i zmusili ich do wysiadania. Poczem zagnali wszystkich do wsi swojej i dali im do jedzenia jakichś liści. Sindbad otrzegał towarzyszy, by nie jedli owych liści, lecz napróżno. Zaś po zjedzeniu wszyscy dostali obłąkania. Sindbad również udawał obłąkanego, by go dzicy nie zmusili do jedzenia. Potem dzicy dawali obłąkanym ryż i olej i ci go chciwie połykali.
Gdy byli już dobrze najedzeni, dzicy zaczęli ich obmacywać i tłustszych wybrali i zjedli i tak ciągle aż tylko jeden Sindbad, który nie jedząc prawie nic schódł ogromnie — pozostał. Pewnego razu zbiegł im, a dzicy nawet za takim chudym nie oglądali się.
Sindbad szedł długo po wyspie, aż w końcu doszedł do jakichś ludzi, którzy zbierali pieprz z liści drzewa pieprzowego. Byli to biali i mówili po arabsku. Ogromnie ucieszył się Sindbad, iż spotkał rodaków. Ci wytłómaczyli
Strona:Powieści z 1001 nocy dla dzieci.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.
Czwarta podróż Sindbada.