Lecz po jakimś czasie zaczął unosić się z naczynia cienki dymek, który powoli grubiejąc, zzmieniał się w dość duży obłok.
Wreszcie obłok ten zamienił się w ogromną postać z siwą brdą w popielatym płaszczu. Z wyglądu wydawał się to być genjusz.
Genjusz wyprostował się i rzekł do rybaka:
— Cóż ty tu robisz człowieku:
Rybak, który był ogromnie dobrodusznym człowiekiem miał czyste sumienie, a więc nie przerażało go, rzekł:
— A no jak widzisz mój genjuszu, wyciągnąłem cię oto z tej wody, gdzieś długo pewnie przesiedzieć musiał.
— Tak, ale też za to zginiesz teraz. Bo wiedz o tem, że ja przeleżałem w tym naczyniu 800 lat. Źli ludzie zaklęli mnie i wrzucili do tej wody. Ja zaś z początku ofiarowywałem w duszy największe skarby temu, kto mnie z wody wyciągnie. Potem zaś po pięciuset latach, gdy nikt mnie nie wyciągał, poprzysiągłem naprzekór losowi, że zabiję tego, który mnie wyciągnie. I zakląwszy się na Boga, więc muszę spełnić to zaklęcie. To jedynie tylko zostawiam ci, iż możesz sobie rodzaj śmierci wybrać.
— Ależ to niemożliwe mój dobry panie — mówił rybak — byście mnie zabijać chcieli za to, że was oswobodziłem z tej strasznej uwięzi. To byłoby nieszlachetnie.
— Powiedziałam ci już — odparł genjusz — iż tak postanowiłem i póżne jest twoje gadanie — musisz zginąć.
Tedy rybak naprawdę przeraził się i zaczął bardzo zawodzić, aż wreszcie, naglony ciągle przez genjusza chwycił się chytrej myśli.
— No dobrze już — rzekł — cóż mam robić, w życiu cierpiałem tylko nędzę, niechże mnie śmierć od niej uwolni
Strona:Powieści z 1001 nocy dla dzieci.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.