Strona:Poznań ostoją myśli polskiej.pdf/9

Ta strona została uwierzytelniona.

najwybitniejsze postacie onego czasu, tak mi się w mózg wraziły, że do dziś dnia je widzę przed oczyma. Chłopakiem jeszcze będąc, słuchałem wspomnień i rozpraw o Ewaryście Estkowskim, o braciach Poplińskich, Wojciechu Cybulskim, Władysławie Bentkowskim, którego pamiętnik z 1863 roku przypomina świetną naszą literaturę wojskową z 1831 r. – nad starym klawikordem matki, spuścizną po dziadku Janie Grąbczewskim, oficerze wojsk polskich z r. 1831, wisiał portret Emilii Sczanieckiej, Marcinkowskiego, braci Poplińskich — a w miarę jak rosłem w lata i oczy moje przecierać się jęły, było dla mnie największą rozkoszą w wakacyjnych gimnazyalnych wywczasach wgłębiać się w pisma Libelta, w „Ojcze Nasz“ Cieszkowskiego, którego prolegomenon: „Na drogach duszy“ niemal całe na pamięć umiałem.
Nie mówię już o Ryszardzie Berwińskim, o którym się tyle w domu rodzicielskim nasłuchałem, że, zanim jego utwór poznałem, był mi już blizkim i zażyłym — a zanim rozpocząłem się wczytywać w „Tygodnik literacki“ i byłem w stanie doniosłość jego dla bytu umysłowego całej Polski ocenić, słyszałem często o Woykowskim, Dahlmanie, Wężyku, Dembowskim…
Poznań sam wydal mi się wtedy coś w rodzaju tajemniczego, świętego miasta; jakiegoś Lassah, lub też niepomiernie bogatej Mekki, do której wszystkie dusze polskie pielgrzymowały i pielgrzymować winne były.
Tą od małego dziecka w chłoniętą w siebie tradycyą, tem kształtowaniem się mej duszy nie w obrębach przepiękną patyną dawno zamarłej świetności pyszniącego się Wawelu, ale twardego, nieugięcie hardego i niczem niezmożonego grodu Przemysława tuż u stóp Kruszwickiej Myszej Wieży — duszy kołysanej w sen tajemniczym rozhoworem fal Gopła, które niemal pod nasz dom podpływało, budzącej się nieraz jego ciężką rozterką, gniewem i burzą, wytworzyło się we mnie już od najmłodszych lat fanatyczne prawie przeświadczenie, że ta „kolebka“