nerwy, nerwy, które w ostatnich czasach naprawdę potrzebowały spokoju.
Nieustające ataki na Wilczura musiały wywrzeć swój wpływ nawet na najbliższe jego otoczenie. W lecznicy, jak to zdołał zauważyć, cześć personelu odnosiła się doń krytycznie i wyraźnie skłaniała się ku Dobranieckiemu, czy to z przekonania, czy po to, by pozyskać jego względy w przewidywaniu, że zbliża się ponownie okres jego władzy.
Stosunek Wilczura do Dobranieckiego nie zmienił się pozornie w niczym. Zmuszeni do codziennego stykania się na terenie lecznicy, po dawnemu konferowali z sobą, odbywali konsylia i narady. Obaj jednak starali się ograniczyć wzajemny kontakt jak najwięcej. Unikali też jakiegokolwiek zatargu. Toteż gdy profesor Dobraniecki zapowiedział sekretarzowi, by odtąd nie dawano mu pacjentów z czwartego piętra (oddział bezpłatny) Wilczur przyjął to do wiadomości bez protestu i odtąd sam wizytował ten oddział.
Na tym właśnie oddziale spotkało go niespodziewane przeżycie. Podczas jednej z wizytacyj poznał człowieka, którego przywieziono mu pod nazwiskiem Cypriana Jemioła, a raczej Jemioł poznał Wilczura.
Było to tak: profesorowi dano znać, że pacjent ten odzyskał przytomność. Gdy Wilczur wszedł do jego pokoju i pochylił się nad chorym, ten uniósł powieki i przez dłuższą chwilę wpatrywał się przytomnym wzrokiem w twarz profesora, potem lekko się uśmiechnął i powiedział:
— Jak się masz, cesarzu?
— Skąd ja pana znam? — zapytał Wilczur.
Pacjent w uśmiechu odsłonił spróchniałe zęby:
— Przedstawił nas sobie mistrz ceremonii na przyjęciu u księżny Montecuculi.
Profesor zaśmiał się:
— Naturalnie, poznaję też pański głos i sposób mówienia.
— To nie trudno, druhu czcigodny! Mam zwyczaj zmieniać głos tylko jeden raz w życiu. W okresie pacholęcej mutacji. Co zaś dotyczy sposobu mówienia, nie przestaję nigdy być wytworny.
Profesor przysunął sobie krzesło i usiadł:
— A jednak musiało to być dawno, bardzo dawno — powiedział w zamyśleniu. Jemioł przymknął oczy:
— Gdybym się jeszcze umiał dziwić czemukolwiek na tym świecie, to bym się dziwił, że nie spotykamy się właśnie na tamtym. Cóż za zbieg okoliczności! Dobrodzieja, o ile mnie pamięć nie myli, wiele lat temu pozbawiono możności kontynuowania doczesnego żywota i wyprawiono na księżą oborę. Mnie kilku serdecznych przyjaciół wyekspediowało w tymże kierunku niedawno. I oto spotykamy się w ciepłym szpitalu. Pan jest doktorem?
Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/029
Ta strona została uwierzytelniona.