alkoholu poruszyć pewne zagadnienia abstrakcyjne, co się nam też w zupełności udało. O ile sobie przypominam miał pan wówczas jakieś przykrości i niestety zbyt opasły pugilares w kieszeni. Od owego dnia używałem pańskiego przykładu jako argumentu, ilekroć głosiłem cnotę ubóstwa. Zawsze byłem zdania, że bogactwo nie daje szczęścia. Gdyby pan nie miał wówczas tyle pieniędzy, nie zdzielonoby pana łomem po głowie i nie topiono w gliniance.
Jemioł spojrzał w oczy Wilczurowi i dodał:
— Nein, mein Herr, mylisz się władco! Ja nie brałem w tym udziału. Dowiedziałem się o wszystkim nazajutrz. Wieść gminna. Legenda. Jeszcze jedna legenda do rozmyślań nad znikomością rzeczy ludzkich.
Wilczur odruchowo sięgnął ręką do ciemienia, na którym pozostała blizna:
— Więc to tak było?
— Tak, wodzu. Nie śniło mi się nigdy, że ujrzę cię jeszcze.
Od owego dnia profesor dość często odwiedzał Jemioła, który zresztą szybko powracał do zdrowia. Polecił go też szczególniejsze opiece panny Łucji, która zajęła się nim ze zdwojoną gorliwością. Wilczur nie mógł nie zauważyć, że ta młoda dziewczyna z nadzwyczajnym poświęceniem oddaje się pracy, jakby chcąc wynagrodzić błąd, który popełniła. Nie mógł również nie dostrzec, że Łucja darzy go szczególniejszą sympatią, że w jej wzroku jest dużo współczucia, przyjaźni i jakby jakiejś prośby.
Czasami wychodzili razem z lecznicy i wówczas odprowadzała go do domu. Mówił najczęściej o sprawach zawodowych, zdarzało się jednak, że rozmowa schodziła na kwestie osobiste. Dowiedział się, że Łucja jest sierotą. Pochodziła z Sandomierza, lecz od dziecka wychowywała się w Warszawie. Na wychowanie jej i wykształcenie łożyła stryjenka, która również umarła przed kilku laty. Opowiedziała mu też, że kiedyś była zaręczona, lecz po niedługim czasie przekonała się, że młody inżynier, który udawał przed nią miłość, był człowiekiem bezwartościowym i wtedy z nim zerwała.
— A teraz widzę — zauważył Wilczur — że kolega Kolski jest panią bardo zajęty.
Lekko wzruszyła ramionami:
— Kolski, profesorze, jest właśnie kolegą, jest bardzo porządnym chłopcem, lubię go i uznaję jego wartości, ale to nie są te wartości, które mogłyby wywołać jakieś głębsze uczucie.
Przez chwile szli w milczeniu.
— A czyż w kobiecie wywołują uczucia jakieś wartości?... Nie uroda, nie młodość, nie... czy ja wiem... wdzięk?...
Zaprzeczyła ruchem głowy:
— Nie, profesorze. To o czym pan wspominał może zainteresować tylko bardzo płytkie kobiety. Sądzę, że my... że ja,
Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/031
Ta strona została uwierzytelniona.