złotych. Jako pokrycie tej sumy na własność towarzystwa przeszła lecznica profesora, jego willa i niemal wszystko, co posiadał.
Trudno nie współczuć znakomitemu chirurgowi, że dotknęła go nagle ruina, z drugiej jednak strony niech wypadek ten będzie przestrogą dla wszystkich tych lekarzy, którzy lekkomyślnie traktują życie powierzonych im pacjentów.”
Wilczur odłożył gazetę i szepnął do siebie:
— A więc stało się...
Znowu dolano oliwy do ognia. Czyjaś niedyskrecja sprawiła, czyjaś niedyskrecja, albo zawzięte szpiegostwo, że podsycono znowu plotkę, że zacznie się nowa orgia napaści...
— Nie będę jadł, nie jestem głodny — powiedział służącemu, gdy ten oznajmił, że kolacja jest na stole.
— Może chociaż filiżankę bulionu?
— Nie, dziękuję. Niech mi Józef jeszcze da kawy... Tak, i koniaku.
Tej nocy profesor Wilczur wcale nie położył się do łóżka. Nadmiar wypitej kawy i alkoholu sprawił, że rankiem ujrzał w lustrze swą twarz poszarzałą, zmęczoną i obrzmiałą. Pomimo zmęczenia zmusił się do tego, by ogolić się starannie i punktualnie zjawił się w lecznicy.
Nie trudno było zauważyć, że wczorajsza wiadomość z pisma była już wszystkim znana. Doktor Żuk referując program dnia i stan chorych nie ośmielił się wprawdzie zapytać Wilczura o nic, ale jego spojrzenia świadczyły, że pytania miał na końcu języka.
Program przewidywał sześć operacyj: jedna trepanacja czaszki, trzy zestawienia złamanych kości w kończynach i wycięcie wyrostka robaczkowego czternastoletniej dziewczynce, którą przywieziono w nocy. Poza pierwszą wszystkie operacje były łatwe i zwykłe.
Po godzinnej wizytacji profesor przeszedł do sali operacyjnej. Od pamiętnego wypadku z Donatem każdego pacjenta dodatkowo badał osobiście, sprawdzając stan jego serca i badając, czy nie cierpi na idiosynkrazję do któregokolwiek ze środków usypiających. Zabierało to sporo czasu, lecz wolał polegać tylko na sobie.
Pierwsza operacja trwała przeszło godzinę i udała się doskonale. Pogrypowy wrzód w mózgu został przecięty i oczyszczony. Następne poszły również łatwo. Ostatnią jednak Wilczur postanowił przesunąć o pół godziny. Musiał odpocząć. Nieprzespana noc i napięcie nerwowe zrobiły swoje. Gdy poszedł do umywalni, zjawili się dr Kolski i Dobraniecki. Ten ostatni powiedział:
— Mówił mi Rancewicz, że jest pan zmęczony. Może do tego wycięcia wyrostka robaczkowego wyznaczyć kogoś innego?
— Nie, dziękuję panu — blado uśmiechnął się Wilczur.
Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/034
Ta strona została uwierzytelniona.