pierwszemu reflektantowi, który się zgłosi. Sprzedać nawet z pewną stratą.
Wzrok Dobranieckiego ożywił się:
— Za kilka miesięcy moglibyśmy o tym pomówić.
— Czy pan profesor?... — zaciekawił się prezes.
Dobraniecki zrobił nieokreślony ruch ręką:
— Nie ja sam. Nie rozporządzam takimi funduszami. Ale spodziewam się znaleźć paru lekarzy, którzy weszliby ze mną do spółki. Naturalnie mogłaby być o tym mowa tylko wtedy, gdy kierownictwo przeszłoby w inne ręce. Niech pan mnie źle nie rozumie prezesie. Nie zależy mi bynajmniej na tym, bym to ja właśnie miał objąć dyrekcję. Chodzi mi przede wszystkim o bezpieczeństwo pacjentów i o utrzymanie na poziomie instytucji, której, śmiało to mogę powiedzieć, jestem współtwórcą.
Prezes wstał:
— Zastanowię się nad tym wszystkim, panie profesorze, i wkrótce dam panu odpowiedź.
— Będę jej oczekiwał z niecierpliwością, usprawiedliwioną tym, że przedłużanie się obecnego stanu rzeczy doprawdy grozi poważnymi następstwami.
Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/039
Ta strona została uwierzytelniona.