W tej samej chwili w zamkniętym pokoju, nieużywanym podczas zimy, a wychodzącym na taras, rozległ się brzęk tłuczonej szyby. Józef podskoczył do drzwi. Nim zdążył je otworzyć, na progu ukazał się Cyprian Jemioł.
— Szekspir! — wrzasnął Józef. — Włamał się! Policja! Ja cię nauczę!
Chwycił przybysza za kołnierz, a górując nad nim wzrostem i siłą, trząsł nim, niczym pies królikiem.
Jemioł zawołał bez większego oburzenia:
— Prezydencie, każ swemu Atlasowi, by dał spokój temu trzęsieniu ziemi. Każ mu szybko, bo sam go unieszkodliwię.
Wraz z ostatnim słowem zdzielił Józefa błyskawiczną sójką między żebra. Ugodzony puścił go od razu i klnąc odskoczył o parę kroków.
— Niech Józef mu da spokój — odezwał się profesor Wilczur.
— Może zawołać policję, panie profesorze? — z najwyższym oburzeniem powiedział służący.
Jemioł zmierzył go pogardliwym wzrokiem:
— Zawołaj archaniele i każ się okulbaczyć. Pozwól mu, prezydencie, oddać się w ręce policji. Rzecz nie do odżałowania, że taka fizis jak jego nie znajduje się dotychczas w albumie
Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/044
Ta strona została uwierzytelniona.