ska. Gdy cię profesor wyrzuci, zgłoś się do mnie. Kto wie, kto wie...
Służący z niezmąconym spokojem postawił na stoliku tacę i majestatycznie wyszedł. Wilczur powiedział:
— Czy wiesz, przyjacielu, że dzisiaj jest dzień wigilijny? Może razem spędzimy ten wieczór?
Jemioł zmarszczył brwi w zamyśleniu:
— Mam już wprawdzie wcześniejsze zaproszenie do prezesa Rady Ministrów i do księcia Radziwiłła, ale wolę zostać z tobą. Polubiłem cię, odkąd przekonałem się, że umiesz słuchać. Bo nie sztuka być zwykłym, głupim człowiekiem i chcieć ciągle gadać, by uzewnętrznić swoją pustkę duchową, sztuką jest umieć słuchać i dlatego, najdroższy, zostanę z tobą pod warunkiem wszakże, że gościnność twoja nie ograniczy się do tej ilości alkoholu, jaką widzę w tych naczyniach, a twoja małomówność do obecnych granic.
Ściemniło się już bardzo i Wilczur zapalił światło. Z sąsiedniej jadalni dobiegały odgłosy przygotowań do wieczerzy. Józef ustawiał nakrycia. Profesor zajrzał tam i powiedział:
— Józef nakryje na dwie osoby.
Był rad z towarzystwa tego dziwnego człowieka. Jego paplanina działała uśmierzająco. Pod powierzchnią nieokiełznanego gadulstwa kryły się czasem jakieś głębokie lub nieoczekiwane myśli, jakieś zaskakujące skojarzenia, które odrywały myśl od spraw własnych. Czegóż bardziej Wilczur mógł teraz pragnąć?
Gdy zasiedli przy stole, Jemioł jadł mało, natomiast pił i mówił dużo. Józef z nieukrywanym obrzydzeniem zmieniał talerze i przystawiał na nowo napełnione karafki.
— Podobasz mi się, przyjacielu, — poklepał służącego po ramieniu. — Możesz liczyć na mnie. Jeżeli cię twój patron pewnego pięknego dnia zdymisjonuje — zgłoś się do mnie. Polecę cię memu staremu hofliferantowi, ze wszech miar czcigodnemu Drożdżykowi. Powiedz mi tylko, czy potrafisz dość sprawnie wyrzucać mniej sympatycznych gości za drzwi?
Na dostojnej twarzy Józefa wystąpił wyraz gwałtownego pożądania. Zrobił pół kroku naprzód, a jego ręce wykonały takie pół gestu, jakby natychmiastowym czynem chciał udowodnić, że niczego tak dobrze nie potrafi, jak właśnie wyrzucać niepożądanych gości za drzwi. Jemioł jednak na to nie zwrócił uwagi i mówił do Wilczura:
— Czyś się zastanawiał kiedy, signore, nad dziwną tajemniczością mechanizmu socjologicznego, w którym zawsze jest pewna ilość ludzi, co upodobali sobie niewolnictwo. Niewolnicy z przeznaczenia i z własnego musu. Ich posłannictwem — służyć...
— Każdy komuś lub czemuś służy — zauważył Wilczur.
— Ja nikomu nie służę. Ja. Oto masz mnie w całej oka-
Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/047
Ta strona została uwierzytelniona.