Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/053

Ta strona została uwierzytelniona.

— No więc wszystko jedno. Możemy to nazwać, jeżeli pani z tym dogodnie, poczuciem obowiązku społecznego.
— Ależ nie, panie Janie. Nie może być mowy o obowiązku tam, gdzie jest przyjemność. Ja to robię dla siebie. Sprawia mi radość fakt, że mogę się na coś przydać, że jestem naprawdę potrzebna tym ludziom, których nie stać na lekarza, na lepszego lekarza.
— Zgoda. Akceptuję z jednym zastrzeżeniem: najpierw trzeba się stać owym lepszym lekarzem, więcej czasu poświęcić studiom w klinice, a nie jakimś tam oklepanym chorobom, które pani niczego nie nauczą.
Spojrzała mu prosto w oczy:
— Niech pan mi powie, czy tacy właśnie gorsi lekarze, jak ja, nie będą tej biedocie zawsze potrzebni?
Zirytował się:
— Zapewne, ale dlaczego ma tym zajmować się pani, grzęznąć w tym kosztem swoich zdolności i możliwości na przyszłość!
— O, widzi pan: egoizm. Moich zdolności, moich możliwości! Ale nie liczy się pan z tym, że może właśnie nie szukam żadnych innych możliwości, że może właśnie największą znajduję przyjemność w takim, a nie w innym zużytkowaniu moich zdolności. Jakiż pan jest zabawny w swoim zaślepieniu. Wydaje się panu, że wszyscy ludzie muszą mieć te same upodobania i te same pragnienia, co pan.
— Nie te same, tylko rozsądne, rozsądne!
Chciała mu odpowiedzieć, że rozsądek w jego rozumieniu sprowadza się do kwestyj buchalteryjnych, ale pohamowała się.
W każdym razie rozmowa ta nieco oziębiła ich stosunki i otrzymane obecnie róże Łucja mogła uważać za formę jakby przeprosin. Domysł ten zirytował ją trochę. Z kilku względów. Po pierwsze znała daleko posuniętą oszczędność Kolskiego, który ze swoich niedużych zresztą wpływów musiał wydać pokaźną sumkę na te kwiaty, oczywiście nie bez namysłu i nie bez tego, że wydatku tego długo nie zapomni.
Po wtóre miała wrodzoną niechęć do przyjmowania czegokolwiek od ludzi, którym nie mogła, lub nie chciała się odwzajemnić. Wreszcie zdawała sobie sprawę, iż anonimowość przesyłki była szczególniejszym poświęceniem ze strony Kolskiego. Wierzyła, że należy on do tego typu ludzi, którzy może nie gonią specjalnie za rozgłosem, zawsze jednak dążą do podkreślenia swojej obecności w różnych sprawach, we wszystkich sprawach, w których biorą udział.
Te przywary Kolskiego nie wywołały w Łucji oburzenia, raczej patrzyła na nie pobłażliwie. Pomimo to postanowiła zrobić mu wymówkę za przesłanie kwiatów i wyraźnie podkreślić, że nie życzy sobie podobnych dowodów pamięci.