godnie rozpalonych policzków i wiele z nich gęstym deszczem opadło na stolik.
Więc jednak! Więc jednak pamiętał o niej, więc jednak myślał o niej. Pamiętał właśnie w dniu wigilijnym.
I była tak łatwowierna! Uwierzyła mu, gdy powiedział, że wyjeżdża!... Oczywiście jest w Warszawie. Spędził tu całe święta. Samotnie. Zupełnie samotnie...
Gorączkowo spojrzała na zegarek. Było już po dwunastej. Pomimo to postanowiła zadzwonić. Wiedziała, że profesor nigdy wcześnie spać się nie kładzie, że w każdym bądź razie dowie się czegoś od Józefa.
Z nerwowym pośpiechem nakręcała tarczę aparatu. W słuchawce przez długi czas odzywało się miarowe buczenie, zanim wreszcie rozległ się jakiś ochrypły i nieznajomy głos:
— Duszo pokutująca, czego potrzebujesz?
— Czy to... czy to mieszkanie pana profesora Wilczura? — niepewnie zapytała Łucja.
— Istotnie. Zgadłaś dzieweczko. To jest właśnie jego doczesne mieszkanie. Und mein Liebchen, was willst du noch mehr? (I czego, kochaneczko, chcesz jeszcze więcej?)
— A czy mogłabym prosić pana profesora — po chwili wahania odezwała się Łucja zaskoczona.
— Zależy o co, turkaweczko. Jeżeli o złoty zegarek i o kostkę cukru, sądzę, że tak. Jeżeli o wycięcie robaczka wyrostkowego — nie radziłbym. Jeżeli o partię golfa — nie może być o tym mowy. Jeżeli o rękę, rzecz spóźniona o lat co najmniej trzydzieści. Jeżeli o kieliszek alkoholu, nic z tego nie będzie, bo ja postawię swój sprzeciw. Więc chociaż pismo święte powiada „proście a będzie wam dane”, zauważ, białogłowo, że bynajmniej nie jest powiedziane, że dane ci będzie to, o co prosisz. Prosisz na przykład o piernik z migdałem, a dostaniesz żółtej febry z komplikacjami. Prosisz o natchnienie, a przynoszą ci jajecznicę z czterech jaj na słonince. Ciuciubabeczka z przeznaczeniem. Więc o co ci chodzi, mia bella?
— Chciałabym prosić pana profesora do telefonu — powiedziała przerażona Łucja.
— Niewykonalne — orzekł chrapliwy głos. — Niewykonalne z trzech przyczyn. Po pierwsze profesora nie ma w Warszawie. Po drugie nie dalej, jak przed kilku godzinami zdołałem go przekonać i przyznał mi słuszność, że na rozmowy z kobietami szkoda czasu. I po trzecie, gdyby nawet był teraz w Warszawie i gdyby chciał stracić na rozmowę z tobą kwadransik, to i tak tego by zrobić nie mógł, gdyż leży tu pod którymś ze stołów, nie zdradzając najmniejszej ochoty do odzyskania przytomności. Ja gonię tu resztkami sił. Addio signora. Niech ci ziemia lekką będzie!...
To rzekłszy położył słuchawkę.
Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/059
Ta strona została uwierzytelniona.