Wilczur skinął głową:
— Dla mnie tak i jeszcze raz proszę pana o bezwzględną szczerość.
Kolski był widocznie zdetonowany i zaczął niepewnie.
— No... ma się rozumieć... już sam fakt złożenia takiego memoriału, moim zdaniem, jest swego rodzaju nieprzyzwoitości... Przypuszczam, że nawet związek lekarzy mógłby wyciągnąć z tego jakieś konsekwencje... Czy ja wiem, dyscyplinarne. To nie po koleżeńsku. W każdym bądź razie uważam, że powinni byli uprzedzić o swoim kroku pana profesora. Jeżeli tego nie zrobili, nic ich nie tłumaczy. Wyciągać wewnętrzne sprawy lecznicy... to doprawdy nieprzyzwoitość.
Przełknął ślinę i umilkł.
— A co pan sądzi o treści memoriału? — zapytał Wilczur.
— Z treścią również nie można się pogodzić — odzyskując stopniowo panowanie nad sobą powiedział Kolski. — Zarzuty tu wysuwane przeciw panu profesorowi są niewątpliwie przejaskrawione...
— Przejaskrawione — półgłosem powtórzył Wilczur.
— Tak, panie profesorze. Przejaskrawione. Niektóre wręcz nie mają podstaw. Można by nawet w nich dopatrywać się złej woli autorów. Na przykład te nawroty amnezji, albo skłonność pana profesora do używania środków leczniczych na ogół obecnie niestosowanych. To są całkiem niepoważne pretensje.
Wilczur, który spodziewał się u swego asystenta wybuchu oburzenia, ze zdumieniem słuchał jego spokojnego, rzeczowego, a nawet jakby chłodnego, rezonowania.
— Nadto — ciągnął Kolski — memoriał jest zredagowany z wyraźną nieżyczliwością dla pana profesora. Gdybym ja był adresatem, już to wzbudziłoby we mnie nieufność i podważyło wiarę w dobre intencje autorów, nasunęłoby mi myśl, że dla osobistych korzyści, nie zaś dla dobra lecznicy wyzyskują istotne strony sytuacji.
Profesor z lekka podniósł brwi i nie patrząc na Kolskiego zapytał:
— A jakie są te istotne strony sytuacji?
Kolski zawahał się przez chwilę:
— Ponieważ pan profesor taki nacisk położył na to, bym szczerze wypowiedział swoje zdanie...
— Tylko o to mi chodzi — podkreślił Wilczur.
— Tedy będę szczery. Wie pan, profesorze, ile żywię dla pana czci, pietyzmu, wdzięczności. Jednak obiektywnie rzecz biorąc, nie można tym panom odmówić racji, gdy twierdzą, że stanowczo pan profesor jest przemęczony i że konsekwencje tego przemęczenia w bardzo niekorzystny sposób odbijają się na lecznicy. Pan profesor ostatnio rzadko i sporadycznie wgląda w to, co tu się dzieje. A tu źle się dzieje. Wśród personelu panuje podniecenie, nie ustają intrygi, plotki, wygryzania się
Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/064
Ta strona została uwierzytelniona.