Profesor stał nieruchomo. Mijały minuty. Zdziwiona jego niezwykłym zachowaniem się, Łucja spojrzała na jego twarz i zobaczyła dwie łzy spływające po policzkach.
— Profesorze — zawołała szeptem. — Co panu jest?
Odwrócił do niej głowę i uśmiechnął się:
— Wzruszyłem się trochę. Wiele tu zostawiłem serca... wiele...
— Zostawił pan?
— Tak, panno Łucjo. Zostawiłem. Nigdy już tu nie wrócę. To pożegnanie.
— Co pan mówi, profesorze!
— Tak, panno. Łucjo. Dzisiaj byłem tu ostatni raz. Podałem się do dymisji, przekazałem zarząd panu profesorowi Dobranieckiemu... Stary już jestem, panno Łucjo.
Łucja nic nie mogła odpowiedzieć, ścisnęło się jej gardło, trzęsła się cała jak w febrze. Wilczur zauważył to i łagodnym ruchem wziął ją pod rękę:
— Chodźmy już. Ostatecznie nic tak ważnego się nie stało. Zwykły to porządek rzeczy, że starzy ustępują miejsca młodszym. Było tak od początku świata. Niech się pani tak tym nie przejmuje, panno Łucjo.
— To straszne... to straszne... — powtarzała drżącymi wargami.
— Nic strasznego. Wszyscy tak mnie zapewniali o tym, że powinienem odpocząć, no i uwierzyłem im wreszcie. Dajmy spokój, nie mówmy już o tym. Jakże pani spędziła święta?
Potrząsnęła głową:
— Och, profesorze, doprawdy nie mogę zebrać myśli. Spadło to na mnie, jak piorun z jasnego nieba.
Zaśmiał się krótko:
— No, niezupełnie jasnego. Już od dawna ta chmura wisiała nad moją głową i rozlegały się w niej nie tyle grzmoty, ile jakieś syki i gwizdania. Bardzo dziwna chmura. Pociesza mnie tylko to, że jedyny piorun, jaki z niej padł, padł z mojej woli... No więc, niech mi pani powie, jak pani spędziła święta?
— Po cóż profesor pyta? — odezwała się po chwili — Przecież wie pan, że dla mnie nie mogły to być wesołe święta.
— Dlaczegóż nie? Jest pani młoda, życie przed panią stoi otworem. Zaczyna je pani dopiero. Jakież zmartwienia pani miała?
Za całą odpowiedź przycisnęła łokciem jego rękę do siebie. Umilkł i szli tak czas dłuższy w milczeniu.
— Jedną tylko chwilę podczas całych świąt miałam szczęśliwą, bardzo szczęśliwą. To wtedy, kiedy odgadłam, że te róże pan mi przysłał.
Profesor chrząknął zaskoczony.
Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/069
Ta strona została uwierzytelniona.