chłopów. Zresztą on nie jest chirurgiem. Przypomną się im wszystkim dawne czasy, czasy mego znachorstwa, tylko że teraz będzie to zupełnie inaczej. Będę dysponował środkami dezynfekcyjnymi i pierwszorzędnymi instrumentami. Ho, ho, dużo tam na pewno znajdę roboty. Już teraz przypomniało mi się, że córka gajowego z radoliskich lasów, ma guz na wątrobie od strony wewnętrznej, rozumie pani? Oczywiście, nie mogłem jej nic pomóc, nie rozporządzając przyzwoitymi narzędziami. Ale teraz spróbuję. Minęły trzy lata. Może jeszcze żyje.
Łucja stała nieruchomo i wodziła za nim przerażonym spojrzeniem. Mówił coś dalej, ale już tego nie słyszała, całkowicie opanowana myślą, że on wyjedzie, że wyjedzie na zawsze, że nie będzie go mogła codziennie widywać, pomagać mu, czuwać nad nim, dbać o jego sprawy, o jego zdrowie. Goryczą też napełniała ją świadomość, że powziął postanowienie wyjazdu i nie zastanowił się nawet, jakim to dla niej będzie ciosem. I nie przyszło mu do głowy, jak bardzo będzie cierpiała nad tym. Nie pomyślał o niej, nie wziął jej w rachubę. Oto i teraz zdawał się jej niedostrzegać. Przemierzał szybkimi krokami pokój na ukos i mówił:
— Popełniłem szalony błąd, że w ogóle stamtąd wyjechałem. Bo i po co, skoro mi tam było tak dobrze. Tam moje miejsce, tam odetchnę od tego miasta, tam znajdę ufność i przywiązanie. Otóż to. W tym tkwi szczęście, a jeżeli nieszczęście, to w każdym razie poczucie zadowolenia, poczucie przydatności: To bodaj na jedno wychodzi.
Mówił o nich, mówił o sobie, tylko o niej nie wspomniał wcale. Łucja jednak nie zaliczała siebie do tych kobiet, które łatwo rezygnują z pozycyj na pozór przegranych. Gdzieś w podświadomości zrodziła się nagle decyzja. Już w następnej chwili myśl skonkretyzowała się w słowach:
— Pojadę z panem, profesorze.
W pierwszej chwili nie zrozumiał:
— Co pani mówi?
Powtórzyła dobitnie:
— Mówię, że pojadę z panem.
— A to doskonale — ucieszył się. Ale wolałbym, żeby pani przyjechała mnie odwiedzić, kiedy już się tam zadomowię, kiedy wszystko urządzę. Ha, pokażę pani tam wszystko. Zobaczy pani jak tam pięknie i jak miło...
— Nie profesorze, — przerwała mu. — Ja chcę jechać z panem. Jechać i zostać tam z panem.
Spojrzał na nią niedowierzająco:
— Cóż to za żarty.
— Wcale nie żarty. Pojadę z panem.
— Cóż za niedorzeczny pomysł!
— Dlaczego niedorzeczny?
Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/080
Ta strona została uwierzytelniona.