— No, bo gdzież pani w tym wieku na głuchą prowincję. Nie, nie ma nawet o czym gadać.
— A jednak pojadę — zacięła się.
Wilczur zatrzymał się przed nią:
— A czy mogę wiedzieć po co? Po co pani tam ma jechać?
— Będę panu pomagała.
— Ale ja nie potrzebuję żadnej pomocy.
— To pan mówi nieprawdę. Przy każdej operacji potrzebna jest pomoc.
Wilczur żachnął się:
— Do tego nie jest potrzebna pomoc lekarki. Wystarczy byle chłopak wiejski lub baba.
— W to nie uwierzę, by ktoś nieobeznany z medycyną mógł przydać się bardziej, niż dyplomowany lekarz. A poza tym sam pan mówił, że będzie tam duży napływ chorych, że często musiał pan powierzać opatrunki komu niewprawnemu. Wiem, że przydam się panu. Zresztą i panu też przyda się kobieca opieka. Dlaczego nie miałabym jechać? Mnie też z Warszawą nic nie wiąże. Nic mnie tu nie trzyma.
Wilczur zirytował się:
— To bardzo źle, bo właśnie powinno panią tu trzymać. Tu jest szerokie pole działania, tu pani zrobi karierę, znajdzie pani sobie odpowiedniego męża. A w ogóle nie mamy po co tej sprawy wałkować, bo ode mnie zależy, czy zabiorę panią, czy nie, a ja z góry powiadam, że nie zabiorę. Nie miałbym chwili spokoju sumienia i uważałbym siebie za ostatniego łotra, gdybym zabijał pani świat deskami, gdzieś na dalekich kresach. Ja jestem stary i niczego już dla siebie nie pragnę. Mnie wystarczy to, że mogę służyć innym ludziom. Ale pani, młoda dziewczyna, ma jeszcze całe życie przed sobą, ma jeszcze prawo do osobistego szczęścia.
Łucja potrząsnęła głowa:
— Pięknie. Ale nie bierze pan profesor pod uwagę tego, że moim osobistym szczęściem jest właśnie pomaganie panu.
— To są banialuki. Za kilka miesięcy, czy za rok, wywietrzeje to pani z głowy i wtedy dopiero poczuje się pani nieszczęśliwa znudzona, zgorzkniała. A ja będę musiał to znosić w dodatku z pełnym poczuciem własnej winy. Źle mówię, że będę musiał. Bo nie będę. A nie będę dlatego, że pani nie zabiorę, i kwestia skończona. Jeżeli pani chce mi okazać swoją dobroć — pomoże mi pani przy likwidacji całego tego kramu. Z tym będzie dużo roboty, a już pali mnie niecierpliwość. Chciałbym jak najprędzej wyjechać.
Stanowczość profesora sprawiła to, że Łucja nie powracała już więcej do tego tematu. Dalsza rozmowa z Wilczurem byłaby zupełnie beznadziejna. Pomimo to, nie starała się przewlec przygotowań do jego odjazdu. Zajęła się gorliwie wyszukiwa-
Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/081
Ta strona została uwierzytelniona.