służącego profesora Wilczura. Gruba kobiecina o bardzo czerwonych policzkach i małych świdrujących oczkach, przyjęła Kolskiego nieufnie:
— A pan jaki ma interes do niego?
— Chciałem się z nim zobaczyć — wyjaśnił Kolski.
— Pan z policji, czy co?
— Ale gdzież tam.
— To może względem posady. Jeżeli tak, to zapóźno, bo mój siostrzeniec posadę już znalazł. Do września jest zajęty. A jeżeli pan chce, to proszę zostawić adres, to we wrześniu on się zgłosi.
— U kogo on ma posadę? Może mi pani podać adres?
— A tego to ja nie wiem. Mówił mi tylko, że na jakimś okręcie. Za stewarda poszedł.
— Na okręcie... Hm... A czy pani nie wie, mógł pani wspominać, dokąd wyjechał profesor Wilczur.
Babina wzruszyła ramionami.
— A cóż on mnie ma o takich rzeczach wspominać. Skądże ja mogę wiedzieć.
— Przepraszam panią — ukłonił się Kolski i wyszedł.
Na tym skończył się ostatni ślad.
Tegoż wieczora Dobranieccy wydali pożegnalne przyjęcie, na które był zaproszony i Kolski. Pani Nina wyjeżdżała na lato za granicę, jak mówiła, dla poratowania zdrowia. Mówiła to zresztą po to, by jej przeczono. Przeczono zaś szczerze. Pani Nina wyglądała kwitnąco. Ożywiona, wesoła, pełna dowcipu i wdzięku, flanowała od jednej grupki gości do drugiej.
Gdy zobaczyła Kolskiego, stojącego samotnie przy drzwiach, wzięła go pod rękę i wyprowadziła na taras. Miała już od męża szczegółowe wiadomości o jego zmartwieniach. Wydał się jej teraz bardziej interesujący i nawet przystojniejszy niż dawniej. Urok romantyzmu zawsze podniecał ją do zdobywczości. Ten młody lekarz, zakochany w koleżance, która porzuciła go dla starego profesora, mógł zaciekawiać jako trudna do zdobycia pozycja. Zawsze go zresztą wyróżniała.
— Nie będę chyba zbyt niedyskretna — zaczęła — jeżeli przyznam się panu, że domyślam się, dlaczego pan jest taki smutny.
Nic nie odpowiedział.
— Może użyłam złego wyrażenia. Pan określiłby to słowem znacznie mocniejszym, prawda?... Przygnębienie, a może nawet rozpacz, czy tragedia?... Rozumiem pana. Sama kochałam kiedyś — nieszczęśliwie. Wiem, co się przeżywa w te dni. Ma się takie uczucie, jakby się wisiało nad przepaścią, prawda?
Jej miękki ciepły głos i serdeczność sprawiały wrażenie szczerego współczucia. Powietrze było pełne zapachu bzów, gęstymi kępami rosnących przy pałacyku. Lekkie powiewy przy-
Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/087
Ta strona została uwierzytelniona.