nosiły z parku inne jeszcze zapachy. Wiosna była w pełni, a wieczór ciepły.
— Prawda — powiedział Kolski.
Oparła się o balustradę i mówiła:
— Pamiętam, była to też wiosna. Siedziałam tu, na tymże tarasie, gdy mi przyniesiono list. List od niego. Jakże straszliwe zimne są takie listy. Trzyma się je w ręku jak kawałek lodu, aż parzą swoim chłodem. A wewnątrz banalne słowa, poprawne, sztywne, uprzejme. Ustawione w szeregi, jak wygalowani lokaje o nieruchomych twarzach. Że żałuje bardzo... że okoliczności... że obowiązek... że nie może osobiście, bo konieczność powstała niespodziewanie. A z tego wszystkiego wyziera jedno mordercze „nie kocham“. Jedno bezlitosne „porzucam“... I po cóż marnować tyle okrągłych zdań, tyle wyszlifowanych frazesów.
Zrobiła pauzę i dodała:
— Nie może pan sobie wyobrazić, jak bardzo byłam nieszczęśliwa...
Kolski spojrzał jej w oczy i powiedział:
— Ja mogę, proszę pani.
— Czy bardzo pan ją kochał?
— Czy bardzo — po namyśle odpowiedział Kolski. — Nie wiem, czy bardzo. Nie mam żadnych porównań. Kocham tylko ją i nigdy nikogo poza nią nie kochałem... I nigdy nie pokocham.
— O tak — skinęła głową. — To jest prawdziwa miłość. Poznaję ją. Bo i sama wówczas tak myślałam. Właśnie ta wiara, że już się nigdy nikogo nie pokocha, jest sprawdzianem wielkości uczucia, jego szczerości i głębi. I oburzam się na tych, którzy nie umieją pojąć, że człowiek, który drugi raz pokochał, mógł i pierwszy raz kochać prawdziwie.
Kolski spojrzał na nią:
— Nie rozumiem, co pani przez to chce powiedzieć.
— Przede wszystkim to, że człowiek żyje, że wszystko, co żyje, zmienia się. Bo przecież samo życie nie jest niczym innym jak ustawiczną przemianą, nieprawdaż?
— Tak. Z naukowego punktu widzenia...
— Nie tylko z naukowego — przerwała mu. — Zmieniamy się. I niechże pan sam powie, czy moja miłość sprzed lat kilku zostałaby obrażona, pomniejszona czy przekreślona przez to, że pokocham teraz kogoś innego? Po stokroć nie. Wówczas kochałam pełnią uczuć i myśli, całą sobą, niepodzielnie i nie było we mnie miejsca na nic innego, byłam całkowicie owładnięta kochaniem. Ale nie byłam to ja, ja dzisiejsza, jaką pan widzi przed sobą. To już jest zupełnie inna istota... Można kochać niezmiennie i wiernie przez całe życie, ale wtedy tylko, gdy miłość ta jest podsycana, wtedy, gdy żyje w nas. Żyje. To znaczy nie jest jakąś mumią, czy relikwią,
Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/088
Ta strona została uwierzytelniona.