lecz częścią naszej żywej duszy, gdy wraz z nią przechodzi wszystkie nasze przemiany. W przeciwnym razie stopniowo mumifikuje się, wznosimy dla niej gdzieś w którejś z kapliczek serca smutny ołtarz, gdzie kult jej oddajemy w momentach wspomnień. Jej miejsce zaś zajmuje nowe uczucie, jeżeli jesteśmy tak szczęśliwi, że uda się nam je spotkać.
— Bardzo dziwnie pani mówi — odezwał się niepewnie Kolski.
— Dziwnie?... Mówię prawdę, mówię to, co przeżyłam, co przemyślałam, co widzę w sobie samej. A mówię to panu dlatego, że wiem, w jakim pan obecnie znajduje się nastroju, wiem, że pan mnie zrozumie, przy swojej delikatności uczuć.
Kolski był tym nieco zaskoczony. Dotychczas odnosił wrażenie że pani Dobraniecka niewiele więcej zwraca nań uwagi niż na innych współpracowników jej męża. Nie mogło mu nie pochlebić, że ta świetna pani, słynąca z urody i z elegancji, tak się na nim poznała.
— Naprawdę bardzo jestem pani wdzięczny za ten dowód... za łaskawe... za tak miły sąd o mnie.
— Niech pan nie dziękuje. Będę z panem zupełnie szczera. Przyznaję się, że to jest nawet nieładne z mojej strony, że mówię z panem o tym, co rozkrwawia panu tak świeżą ranę... Nie wiem, jakie pan sobie wyrobił o mnie zdanie. Prawdopodobnie sądzi pan jak wszyscy, że brakuje mi tylko ptasiego mleka, że jestem szczęśliwa i niczego więcej nie pragnę. Gdybyż tak było!... Och, oczywiście Jerzy mnie kocha, otacza mnie zbytkiem, nie odmawia niczego. Niczego, co dla większości ludzi jest cenne. Ale my, kobiety, najwyżej cenimy tę czułą bliskość duchową, którą dać nam może kochany mężczyzna. Pan rozumie?
— Oczywiście, proszę pani.
— Mój mąż zbyt pochłonięty jest nauką i pracą, a zresztą ma bardzo rygorystyczny pogląd na sprawy ludzkie. W tych rzeczach jest bezkompromisowy. Czyż mogłabym wobec niego pozwolić sobie na zwierzenia, na wypowiadanie swoich myśli o sprawach tak dla mnie istotnych? Nie, to ja panu jestem wdzięczna, że chce mnie pan słuchać. To może okrutne z mojej strony, ale proszę mi wybaczyć. Wśród tych setek znajomych nie znalazłabym nikogo, z kim mogłabym tak mówić, czyjej dyskrecji byłabym tak pewna.
Kolski chrząknął:
— Pod tym względem może pani na mnie absolutnie liczyć.
Lekko dotknęła jego ręki końcami palców:
— Nie wątpiłam o tym ani przez chwilę. I ponieważ dzisiaj jest noc szczerości, niczego już nie chcę przed panem zatajać. Otóż wtedy, w owych smutnych dniach, gdy otrzymałam ten lodowaty list, bliska byłam samobójstwa. I nie wiem, jakby się to skończyło, byłam wtedy jeszcze bardzo młoda
Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/089
Ta strona została uwierzytelniona.