— Mówiono mi kiedyś, że znachorstwo polega nie tyle na leczeniu, ile na wmawianiu w chorych, że się czują lepiej. Podobno zdemaskowano nawet niedawno gdzieś w Małopolsce znachora, który posiłkując się umiejętnością hypnotyzowania, wymuszał od naiwnych wieśniaków pieniądze, a od ich żon i córek to, co mu dać mogły. Świat jest pełen tajemnic i nigdy nie kusiłam się, by je rozwiązywać.
W tej chwili na taras wszedł profesor Dobraniecki i zawołał:
— Nino, pan minister wychodzi, chciał ciebie pożegnać.
— Idę w tej chwili — odpowiedziała, wstając i wyciągnęła rękę do Kolskiego: — dziękuję panu. To była cudowna rozmowa. Tak mało mam podobnych chwil w życiu. Niezmiernie żałuję, że wyjeżdżam. Niestety, wszystko już postanowione i przygotowane. Nie mogę opóźnić swego wyjazdu. Ale postaram się skrócić mój pobyt za granicą. Tyle mam jeszcze panu do powiedzenia, tyle jeszcze chcę od pana usłyszeć. Czy pozwoli pan, że do niego napiszę?...
Kolski, od początku zdetonowany, zmieszał się do reszty:
— Ależ proszę pani. Będę niezmiernie wdzięczny.
Nisko pochylił się całując ją w rękę. Gdy się wyprostował, nie było już jej na tarasie.
Wracał do domu oszołomiony. By zebrać myśli minął swoją kamienicę i wybrał się na dłuższy spacer w Aleje. Już świtało. Nad Łazienkami szarym srebrem przecierało się niebo. Usiadł na jednej z ławek i zaczął dzielić wrażenia. Nie uważał siebie za człowieka głupiego i nie był nim w istocie. W tym, co mówiła pani Nina, wyczuł od razu żądło nienawiści do Łucji, zamaskowane jakże zręcznymi komplementami. Broniąc jej pozornie, w istocie chciała ją oczernić w jego oczach. Ale w jakim celu? Czyżby wyjazd Łucji w jakiś sposób wiązał się z osobą pani Dobranieckiej?... Nie, to nonsens. Było jeszcze jedno wytłumaczenie, ale Kolski zbyt skromne miał mniemanie o sobie, by móc przypuścić, że ta świetna dama zakochała się właśnie w nim.
W każdym razie, rozmowa z nią musiała zostawić i zostawiła bardzo silne wrażenie. Pani Dobraniecka zjednała go sobie zwierzeniami, olśniła sposobem bycia i poziomem ujęcia tych trudnych i skomplikowanych spraw, na określenie których on osobiście miał tylko tak proste słowa jak miłość, nienawiść, zazdrość.
Zasypiając myślał:
— Dziwna, niezwykła kobieta...
Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/092
Ta strona została uwierzytelniona.