okno, gdy wpadł mu w oko zielony papierek przypominający dolary. Wyciągnął go spośród innych i przeczytał:
„Otrzymaliśmy od profesora Rafała Wilczura złotych...”
Ręka gotowa już do ruchu zastygła w powietrzu. Ponowne gwizdnięcie wydobyło się z jego ust, zanurzył palce w portfelu. Paszport, legitymacja, bilety wizytowe... Nie ulegało wątpliwości, czyją pugilares stanowił własność.
Powolnym ruchem sięgnął do kieszeni, wydobył z niej świeżo zainkasowane banknoty i ulokował na ich dawnym miejscu, po czym wsunął portfel do kieszeni i już znacznie wolniej ruszył z powrotem. Z łatwością odszukał ten przedział. Przez rozchylone firanki widać było brązowy płaszcz.
Tym razem już bez zachowanie ostrożności otworzył drzwi i wszedł do przedziału.
W pierwszej chwili nie poznali go. Miał na sobie prawie wytworny garnitur, granatowy w szarą kratę i elegancki płaszcz. W takim stroju jeszcze go nie widzieli.
Profesor Wilczur wpatrywał się weń przez chwilę z niedowierzaniem, aż zawołał:
— Jemioł!
Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/094
Ta strona została uwierzytelniona.