Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/098

Ta strona została uwierzytelniona.

— No cóż, na jakiś czas mogę skorzystać z twoich propozycyj, milordzie.
Profesor Wilczur ucieszył się:
— No widzisz, przyjacielu. Nasza wyprawa wzmacnia się. I jestem przekonany, że poznawszy radoliskie strony już nie zechcesz stamtąd wyjeżdżać. Sądzę też, że obrzydnie ci próżniactwo i wraz z koleżanką Kańską będziesz mi pomagał.
Jemioł zmarszczył brwi i jego przekrwione oczy skierowały się na Łucję:
— Z kim? — zapytał nieswoim głosem.
— Z doktor Łucją Kańską — powiedział Wilczur ruchem ręki wkazując swoje vis-a-vis.
Wykrzywiona błazeńsko i cynicznie twarz Jemioła przybrała nagle skupiony, poważny wyraz. Wzrok długo błądził po twarzy i postaci Łucji.
— Pani się nazywa Kańska?… Nie wiedziałem o tym.
— Od urodzenia — zaśmiała się nieco zaskoczona jego tonem Łucja.
— Czy… czy pani pochodzi z Sandomierza? — nie spuszczał z niej oczu.
— Nie. Z Miechowskiego, ale w Sandomierzu miałam rodzinę.
Zapanowało milczenie.
— Zna pan tamte strony? — zapytała Łucja.
Jemioł dług nie odpowiadał. Wreszcie wzruszył ramionami:
— Człowiek włóczy się wszędzie.
Widocznie jednak nazwisko Łucji odezwało się w nim nader silnym wspomnieniem, gdyż od tej chwili umilkł i siedział zgarbiony, ponury.
— Byłem kiedyś w Sandomierzu — zaczął Wilczur, jakby nie dostrzegając zmiany w nastroju towarzysza. — To jeszcze za studenckich czasów Ładne miasto. Stare mury… Pamiętam ratusz, piękny ratusz. I tę uliczkę na prawo i dom z czerwonej cegły, cały tonący w zieleni. Tam zatrzymaliśmy się z kolegą... A później kupiliśmy niewielką łódź i już łodzią w dół Wisły aż do Warszawy. Za owych czasów, była to, ba, cała wyprawa i ogromnie byliśmy z siebie dumni. To na pewno jedno z najmilszych wakacyj, jakie pamiętam. Byłem wtedy na pierwszym roku. Później przyszły już lata ciężkiej pracy. Lato wyzyskiwało się na praktykę w klinikach zagranicznych, albo po prostu na zarabianie, by było czym w roku szkolnym opłacić mieszkanie i utrzymanie…
Pociąg zatrzymał się na jakiejś niedużej stacji.
— Czy pani znała panią Elżbietę Kańską? — cicho odezwał się Jemioł.
Łucja skinęła głową:
— To moja stryjenka.