Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/099

Ta strona została uwierzytelniona.

— Stryjenka — powtórzył Jemioł. — Więc Michał Kański był pani stryjem...
— Tak — potwierdziła Łucja. — Znał ich pan?
— O tyle, o ile człowiek może znać drugiego człowieka... Michał Kański. Uczniowie nazywali go tapirem. Na starość musiał się spaść. Wygląda pewno teraz jak nosorożec, tyjąc i pochrząkując w ciepłym oparzelisku mieszczańskiego gniazdka.
Łucja potrząsnęła głową:
— Nie żyje już od lat dwudziestu. Byłam małą dziewczynką gdy umarł. Oboje umarli. Bo i stryjenka przed paru laty.
Zrobiła pauzę i dodała z naciskiem:
— Bardzo ją kochałam i wiele jej zawdzięczam. Była to najszlachetniejsza kobieta, jaką znałam.
Powiedziała to w intencji uchronienia pamięci zmarłej przed jakimiś niestosownymi żartami Jemioła. On jednak parsknął krótkim, nieprzyjemnym śmiechem:
— O, ja też jej wiele zawdzięczam.
Następnie jednak odsunął się w kąt przedziału i pogrążył się w ponurym milczeniu. Wilczura również opanowały jakieś myśli czy wspomnienia. Łucja wyjęła książkę i zaczęła czytać. Pociąg pędził pośród łagodnie pofalowanych wzgórz, porosłych młodym lasem i krzewami. Zrzadka wśród nich migały jasnozielone pólka wschodzącego zboża i szare, puszyste strzechy wiosek.
Słońce przeszło już na zachodnią stronę nieba, jego promienie wpadały do przedziału długimi, niskimi smugami.


ROZDZIAŁ IX.


Wcześnie śniadano w młynie Prokopa Mielnika. Mieszkali tu ludzie pracy, a wiadomo, że do pracy sił trzeba, których znikąd inąd, jak tylko ze strawy nie weźmiesz. Toteż zanim jeszcze rudy Witalis poszedł podnieść zastawę, a stary Prokop obudził syna, baby postękując i drapiąc się po odleżałych bokach, ziewając i siąkając nosami, krzątały się przy wielkim piecu Zonia rozdmuchiwała wczorajsze węgle w boczny podpiecek zagarnięte. W czarnej masie gdzieś w głębi tlił się mały tylko ogienek, lecz nie upłynęły i dwa pacierze, gdy pod wpływem jej wysiłków cała kupka węgla rozżarzyła się i przesunięta na środek pieca, buchnęła jasnym płomieniem w garści smolistych szczapek. Olga przydźwigała z sieni potężną naręcz polan brzozowych i z hurkotem