ci, której tam mi nie dali. Źli tam ludzie w mieście... ludzie chciwi, zawistni... Ciężko mi było wśród nich, a jak już zrobiło się tak ciężko, że wytrzymać dłużej nie mogłem, to i pomyślałem, że tu mnie po dawnemu serdecznie przyjmiecie, że u was po dawnemu kąt znajdę, że tutejszym ludziom przydam się. Tam, w mieście dużo jest lekarzy, może lepszych, może rozumniejszych, a na pewno młodszych ode mnie. Niepotrzebny ja tam. Więc pomyślałem sobie: wrócę do was, no i wróciłem.
Zonia rozpłakała się i pochlipując ocierała oczy wierzchem dłoni. Natomiast Wasyl, nie umiejąc ukryć radości, zawołał:
— Ot, szczęśliwy dzień przyszedł! Toż to dla całej okolicy będzie nowina!
Prokop zrozumiał, że Wilczur mówi poważnie, że rzeczywiście postanowił osiedlić się tu w jego młynie:
— Więc zostaniesz? — zapytał.
— Zostanę — kiwnął głową Wilczur.
— I ludzi będziesz leczył? — pociągnęła go za rękaw Natalka.
— Będę.
— To i przybudówkę trzeba na nowo wyprzątnąć — zauważył Witalis.
— Szyby tam dwie wybite, — wtrąciła Olga — może po szklarza polecę do miasteczka?
— Idźże ty ze szklarzem — oburzył się Wasyl — przecie nie w przybudówce będzie mieszkał, tylko w pokoju.
— I pewno — potwierdziła Olga.
Wilczur zaśmiał się:
— Nie, nie chcę. Tylko w przybudówce. Tak już do niej przywykłem. Dobrze mi tam było. Lepszego mieszkania mi nie trzeba. A zresztą mam wielkie plany. Ho, ho, jakie plany... Zostało mi trochę pieniędzy i myślę, żeby tu w pobliżu domek pobudować, ambulatorium tam urządzić, ze dwa, albo trzy łóżka postawić dla tych chorych, których od razu po operacji na wóz położyć nie można...
— To jakby lecznica — odezwała się Natalka.
— Ano, jakby — potwierdził. — Tylko mała lecznica, na miejscowe potrzeby.
Projekt ten zastanowił i olśnił wszystkich. Po dłuższej dopiero chwili milczenia powiedział Prokop:
— Dziwny z ciebie człowiek. Bóg mnie natchnął, kiedym cię wtedy przyjął do roboty. Ot, nawet już nie myślę, w rachunek nie biorę tego dobra, com od ciebie zaznał...
— Jakiego tam dobra — przerwał mu Wilczur.
— Nie przecz, nie przecz — z powagą zaoponował młynarz. — Do śmierci ci się nie wywdzięczę za to, żeś od kalectwa uwolnił mojego syna, żeś go wyratował, że — nie kusząc miłosierdzia boskiego, — mogę teraz, spokojnie do trumny się położyć, wiedząc komu dorobek całego życia swojego zostawię.
Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.