Ale, mówię, nie to tylko dla mnie dobro ważne, któregom ja od ciebie doznał. Ważne dla mnie i to, coś tu sąsiednim ludziom wyświadczył, nijakiej z tego korzyści nie biorąc. Toż przez ciebie ludzie już krzywo na mój dom nie patrzą, a który się obejrzy z gościńca to i mówi: tutaj ten znachor mieszkał, tu ludzi leczył... A teraz słyszę, chcesz rzucić miasto i wielkie zarobki, żeby tu z powrotem zamieszkać. Dziwny z ciebie człowiek, święty człowiek. Nie jeden tu tak powiadał...
— Nie gadaj że byle czego, Prokopie, przyjacielu — wesoło przerwał mu Wilczur. — Dużo jest takich ludzi jak ja. Ot, masz i przykład. Nie sam tu przyjechałem. Przyjechała ze mną jedna lekarka, doktorka, która chociaż młoda i nie znała was, a więc do was mojego przywiązania mieć nie mogła, jak tylko się dowiedziała, że tu jadę, tu chcę się osiedlić, sama się zgłosiła mi do pomocy.
— A gdzież ona? — poderwał się Wasyl, wyglądając przez okno.
— W Radoliszkach, w zajeździe tymczasem została.
Zonia nieznacznie wzruszyła ramionami i nieśmiało, ale z widocznym niezadowoleniem zauważyła:
— Dawniej nijakiej doktorki nie było ci potrzeba... Moja pomoc, albo i Natalki wystarczała.
Wilczur zaśmiał się:
— Ho, teraz będzie inaczej. Nie to co dawniej. Teraz tu i apteczkę maleńką założymy, i narzędzia mam i aparaty lekarskie takie, o jakich mi się dawniej nie śniło. Leczenie teraz inaczej pójdzie. Niejednego teraz uda się uratować takiego, któremu dawniej nic pomóc nie mogłem...
Nagle Prokop opamiętał się:
— Co wy, baby, poszalały? — krzyknął — gadacie i gadacie, a człowieka nie częstujecie, głodem chcecie zamorzyć. A ruszcie że się.
Kobiety poderwały się wszystkie razem i nuż przysuwać Wilczurowi talerze, nalewać herbatę i prosić jedna przez drugą, by nie odmawiał, by jadł i pił. Prokop przepił do gościa szklaneczkę jarzębinówki i w drodze wyjątku synowi również przepić pozwolił.
— Nu, niech tam — mruknął — jak taki gość w domu, to i ty jedną wypij, chociaż to dzisiaj nie święto.
Znowu izba wypełniła się gwarem pytań, okrzyków i odpowiedzi.
— Powiedzcie mi teraz, co u was słychać — zapytał Wilczur, gdy nieco się uspokoiło.
— A no wszystko po staremu — machnął ręką Prokop. — Żyje się, pracuje się przy pomocy boskiej.
Wilczur spojrzał na Olgę i Zonię:
— Myślałem, że już dawno wybrałyście się za mąż.
Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.