Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

A gdy Wilczur śmiał się, Jemioł dodawał:
Nieśmiej się, arcypasterzu. Nie zapominaj, że ten się najlepiej śmieje, kto śmieje się ostatni. Możliwe, że mój piękny strój i nakrycie głowy nie wydają ci się przedmiotami zbyt cennymi w doczesnej skali ekonomicznej. Posiadam jednak jeszcze moje boskie ciało, które możesz różnorako zużytkować. Byle rzeźnik da ci za nie pokaźną sumkę. Pomyśl tylko: kiełbasa od razu nasycona alkoholem.
— Możesz też mnie kazać zabalsamować i wystawić w jakiejś galerii, jako ostatnią replikę Apollina, albo zużytkować osobiście, pokrajać lancetem na drobne strzępki i poszukać w nich duszy czy innych jakich gazów szlachetnych, w których istnienie wierzysz święcie, nieustannie i głupio.
— I ty w nie wierzysz — pobłażliwie uśmiechnął się Wilczur. — Gdybyś nie wierzył w gazy szlachetne, nie tęskniłbyś tak do nieszlachetnych oparów alkoholu. To przecież jasne.
— Ględzisz, amigo — starając się ukryć irytację, mówił Jemioł. Nie cierpiał, gdy ktoś go podejrzewał, że pije z jakichś innych powodów, nie zaś ze zwykłego zamiłowania do alkoholu. Alkohol jest gazem najszlachetniejszym...
I zaczynał wyliczać swoje stare argumenty. Rozmawiali tak nieraz chodząc do młyna, gdzie już remont był na ukończeniu. W młynie, jak to było do przewidzenia, przyglądano się Jemiołowi niechętnie i podejrzliwie, a już sposób jego wysławiania się napełniał wszystkich, poczynając od Prokopa, a kończąc na Donce, niepokojem.
— Słucha go, czorta, człowiek, słucha. On niby po ludzku gada, a nic z tego nie wyrozumiesz, chociażbyś pękł. Takich ludzi my tu nigdy nie widzieli.
W ten sposób opinię ogółu mieszkańców młyna określała Zonia. Natomiast Łucja z miejsca i bez trudu pozyskała ogólną sympatię. Jej świeża młodość i bezpośredniość w obcowaniu z ludźmi wzbudzały zaufanie. Nawet Zonia, która początkowo przypuszczała, że ta doktorka jest konkurentką do ręki Wilczura, uspokoiła się, gdy ją zobaczyła. Różnica wieku między profesorem a Łucją zdawała się Zoni dostateczną gwarancją bezpieczeństwa.
Dzięki zabiegom starego Prokopa remont przybudówki został szybko ukończony i Wilczur wraz z Jemiołem przeprowadzili się do młyna. Łucja tymczasem została w miasteczku. Wynajęła pokój u pani Szkopkowej, która sama wystąpiła z tą propozycją. Codziennie rano szła do młyna, a wracała dopiero wieczorem.
Wieść o przybyciu „znachora” szybko rozeszła się po okolicy, gminie, po całym powiecie. Przed młynem Prokopa Mielnika znowu zaczęły się gromadzić furmanki, przywożąc chorych z bliskich i coraz odleglejszych stron. Sława Wilczura przez lata jego nieobecności nie tylko nie uległa umniejszeniu, lecz